AFF 2025: Nowy film Jima Jarmuscha, “Głos Hind Rajab” i “Christy”

boxoffice-bozg.pl 2 godzin temu

Za nami kolejna edycja American Film Festival. Jak zwykle nie zabrakło na nim najbardziej oczekiwanych filmów sezonu zza oceanu, perełek z Sundance, a także wartościowej klasyki. W dzisiejszej relacji skupię jednak wyłącznie na nowościach – dwóch dziełach nagrodzonych w Wenecji (Złoty Lew – Father Mother Sister Brother, Grand Prix – Głos Hind Rajab) oraz debiutującej w Toronto Christy.

Nowy film Jima Jarmuscha to zawsze spore wydarzenie w kinofilskich kręgach, tym bardziej, iż Amerykanin tworzy już coraz rzadziej (ostatni utwór to nieudane Truposze nie umierają z 2019 roku). Można było jednak odnieść wrażenie, iż na Father Mother Sister Brother czekano z pewnymi obawami. Po pierwsze – film został rzekomo odrzucony przez szefa Festiwalu w Cannes, co mówi wiele, bo Jarmusch był tam jednym ze stałych bywalców. Po drugie – to antologia, rodzaj filmu często zbywany i lekceważony przez krytyków i widzów. Wszystko to sprawiło, iż krocząc na seans, nie miałem wielkich oczekiwań i bardzo pozytywnie się zaskoczyłem.

W Father Mother Sister Brother (ocena: 8) obserwujemy trzy różne historie o podobnym metrażu. Najpierw widzimy Jeffa (Adam Driver) i Emily (Maymi Bialik) odwiedzających ewidentnie separującego się od rodziny ojca (Tom Waits). W drugiej, według mnie najlepszej, nowelce Lilith i Timothea (wspaniałe Vicky Krieps i Cate Blanchett) przyjeżdżają do matki (Charlotte Rampling) na coroczny rytuał picia herbatki. W finalnej historii podążamy za mocno zżytym ze sobą rodzeństwem (India Moore i Luke Sabat) którzy jadą do opuszczonego przez zmarłych rodziców mieszkania.

Wszystkie nowelki łączy temat tego, jak nie potrafimy rozmawiać ze swoimi rodzicami o niczym innym niż banałach. Naturalność została zastąpiona sztucznością. Osobiście uważam to za niezwykle prawdziwy i szczery portret rodzinnych, ale też międzyludzkich relacji w dzisiejszym świecie. W dobie, w której twórcy tak mocno stawiają na dialogi, tworząc często nieznośnie przegadane i pretensjonalne utwory (tak, nawiązuję tutaj do innego tytułu z programu AFF – Blue Moon), film Jarmuscha okazał się dziełem niesłychanie świeżym, pozostawiającym wiele przestrzeni na kontemplację, na niedopowiedzenie. Długie momenty ciszy tylko wzmacniają wydźwięk tych nielicznych linijek dialogu, które bohaterowie wypowiadają. Niewypowiedziane jest niemal ważniejsze niż wypowiedziane. To niewątpliwie późny Jarmusch, odrzucający sporo aspektów, za które ludzie kochają jego twórczość, pracujący na mniejszej skali, z bardziej oszczędną formą, ograniczający również postmodernistyczne zapędy. Ale to obdarcie filmu z formalnego efekciarstwa tylko uwypukla jego zalety.

Ciekawym zabiegiem jest też użycie przez Jarmuscha kolorów, które przewijają się przez film, oznaczając tytuły nowelek czy też wypełniając plansze pomiędzy nimi. Każda z historii ma swój kolor. Można to interpretować jako ukłon do czegoś niewypowiedzianego w relacjach pomiędzy członkami rodziny – na przykład, gdy po latach orientujemy się, iż mamy podobny wyraz twarzy jak nasza mama, gdy się denerwujemy i choćby o tym nie wiedzieliśmy albo gdy nosimy sweter o tym samym kolorze. Father Mother Sister Brother to zatem całkiem przemyślane dzieło na wielu poziomach i powrót amerykańskiego mistrza kina niezależnego do formy.

Sporym echem na American Film Festival odbiła się też przedpremiera nowego dzieła Kaouther Ben Hanii – Głosu Hind Rajab (ocena: 7). Oparty na wstrząsającej historii z sprzed niespełna roku utwór mocno podzielił krytyków. Ben Hania w formie hybrydy dokumentu i fikcji opowiada o wydarzeniach z 29 stycznia 2024 roku w Gazie, kiedy to rozegrała się tragedia, która wstrząsnęła światem. Sześcioletnia Hind Rajab, próbując uciec wraz z rodziną z dzielnicy Tel al-Hawa po nakazie ewakuacji wydanym przez izraelską armię, została ofiarą brutalnego ostrzału izraelskich czołgów.

Ben Hania odrzuca rolę obrazu i buduje emocje głównie poprzez dźwięk. To z jednej strony dość klasycznie zbudowany thriller – niemal całe 90 minut trwania filmu to telefoniczna rozmowa pracowników centrum kryzysowego z tytułową dziewczynką znajdującą się pod ostrzałem izraelskiej armii, próba podtrzymywania jej na duchu, mówienia, iż pomoc jest tuż tuż, iż za chwilę zostanie uratowana. Z drugiej strony – typowa już dla Ben Hanii mieszanka dokumentu (to, co słyszymy ze strony dziewczynki to autentyczne nagrania) i fikcji (pracownicy na słuchawkach to aktorzy) działa bardzo dobrze i jest wciąż oryginalnym wykorzystaniem medium. Pomijając kwestie etyczne i rodzące się pytania, czy film nie powstał zbyt gwałtownie po tragedii, największym dla mnie problemem była chyba aktorska część filmu – zbyt czysta jak na chaos, który powinien panować w centrum kryzysowym w takim momencie. Ale wciąż, to istotny i artystycznie interesujący głos w temacie konfliktu izraelsko-palestyńskiego.

Christy (ocena: 6) nie sili się na bycie kinem artystycznym i może właśnie w tym tkwi jej siła, ale też pewne ograniczenie. Film opowiada prawdziwą historię Christy Martin, pionierki kobiecego boksu, pokazując jej drogę od skromnych początków w Wirginii po brutalne doświadczenia przemocy domowej. Michôd prowadzi narrację klasycznie, bez formalnych eksperymentów: to kino sportowe w duchu biograficznego dramatu, choć niewątpliwie druga jego połowa skręca w mroczniejsze rejony niż większość biopików, które ostatnio mogliśmy obejrzeć na ekranach kinowych. I to właśnie ta część filmu jest mniej sztampowa, a co za tym idzie ciekawsza. Przemoc domowa może przypominać inną sportową biografię z ostatniej dekady – I, Tonyę.

Niemniej patrząc na Christy całościowo, jest to produkcja kompetentna, ale pozbawiona pazura. Sekwencje bokserskie są poprawne, ale nie wybijają się ponad to co widzieliśmy w dziesiątkach innych tego typu dzieł, a dramat rodzinny jest potraktowany dość powierzchownie. Film ratuje wspaniała Sydney Sweeney, która po raz kolejny udowadnia, iż jest aktorskim kameleonem, potrafiącym operować najróżniejszymi charakterami i przybierać rozmaite emocjonalne maski.

Idź do oryginalnego materiału