AFF 2024: "Thelma" czy "Anora"?

filmweb.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: plakat


Z jednej strony staruszka oszukana metodą "na wnuczka", z drugiej młoda striptizerka, która wychodzi za syna rosyjskiego oligarchy. American Film Festival pokazuje nie tylko wiele twarzy Ameryki, ale i wiele twarzy kobiecości. Recenzujemy dwa filmy z programu wydarzenia: "Thelmę" Josha Margolina z June Squibb, Richardem Roundtreem i Parker Posey oraz wyróżnioną Złotą Palmą w Cannes "Anorę" Seana Bakera z Mikey Madison.

***

recenzja filmu "Thelma", reż. Josh Margolin


Mission is possible
autor: Wojciech Tutaj

Nie przypuszczałam, iż aż tak się zestarzeję – mówi 93-letnia Thelma (June Squibb) do swojego dorosłego wnuka Daniela (Fred Hechinger). Autoironiczne wyznanie niesie w sobie drobinki smutku i goryczy, ale przede wszystkim świadomość upływającego czasu. 2 lata temu kobieta straciła ukochanego męża Teddy'ego. Ma lekkie problemy z pamięcią i liczne dolegliwości, nie chce być jednak traktowana jak dziecko i żyje samodzielnie. Córka Gail (Parker Posey) i zięć Alan (Clark Gregg) coraz poważniej myślą o wysłaniu staruszki do domu opieki, co niespecjalnie podoba się Danny'emu. Chłopak spędza z babcią dużo czasu, uczy ją choćby obsługi komputera. Pewnego dnia do Thelmy dzwoni oszust podszywający się pod jej wnuczka i prosi o wysłanie pocztą 10 tysięcy dolarów. Zdezorientowana emerytka daje się nabrać, ale ta nieprzyjemna sytuacja sprowokuje ją do działania. Na drodze do odzyskania pieniędzy bohaterka spotka starego znajomego Bena (ostatnia rola Richarda Roundtreego) i wspólnie upomną się o sprawiedliwość.


"Thelma" jest wzorcowym przykładem feel-good movie, ale też autentycznie zabawnym kinem akcji "dla seniorów" i słodko-gorzkim portretem późnej starości. Film Josha Margolina zainspirowała prawdziwa historia jego babci, którą bliscy na szczęście powstrzymali przed wysłaniem gotówki naciągaczom. Każdy z nas pewnie słyszał o podobnych sprawach i może utożsamić się z reakcją głównej bohaterki. Twórca obiera prosty punkt wyjścia, ale wcale nie umartwia się nad losem poszkodowanej. Stawia przed sędziwą Thelmą wyzwanie, pyta o jej sprawczość i determinację, każe jej wyjść poza znajome tory. Pewna siebie seniorka wierzy, iż ze wszystkimi problemami poradzi sobie sama. Ewentualną przeprowadzkę do domu opieki uznałaby wręcz za policzek. Trudno nie kibicować zadziornej kobiecie, gdy rusza w miasto z Benem, by dowieść swej wartości. Margolin zderza jednak na ekranie kilka wyobrażeń o starości. Dawna znajoma bohaterów, Mona, żyje całkiem sama i straciła już kontakt z rzeczywistością. Po jej domu biegają karaluchy, a zasłonięte okna sprawiają, iż czujemy się tam jak w grobowcu. Jej los odbija sytuację wielu starszych ludzi egzystujących na społecznym marginesie. Tymczasem Ben wybrał dom opieki świadomie, po odejściu żony. Mężczyzna akceptuje, iż jego ciało i umysł nie funkcjonują już tak dobrze jak kiedyś. Zalicza się do tej grupy, która nie walczy z przemijaniem i sięga po pomoc bez wstydu. Odwrotnością jest postawa Thelmy, godna podziwu, ale i ryzykowna, bo lekceważąca pułapki i ograniczenia wieku. W jednej z najmocniejszych scen bohaterka pada na ziemię i nie może wstać o własnych siłach. Reżyser zawiesza akcję i trzyma nas w niepewności – co, jeżeli nikt nie udzieli jej pomocy? Nagle pogodny i budujący film zaczyna odwoływać się do całkiem realnych lęków i zagrożeń. Znikają komizm, energia, czar i pojawiają się wątpliwości.

Całą recenzję filmu "Thelma" można przeczytać na jego karcie POD LINKIEM TUTAJ.

recenzja filmu "Anora", reż. Sean Baker


Ani tu, Ani tam
Autor: Michał Walkiewicz

Kalifornia, Teksas, Floryda, Nowy Jork, a fryzura wciąż bez zmian. Panorama społecznych nizin z filmów Seana Bakera rozciąga się z Zachodu na Wschód i choć jego twórczość ma wektor horyzontalny, pozostaje dickensowską opowieścią o pionowym świecie: na górze sukces, bogactwo i sława, na dole bieda, brak perspektyw i desperacja przebrana za "poszukiwanie tożsamości". W "The Florida Project" te ekonomiczne dysproporcje reprezentował Disney World górujący nad motelem pełnym społecznych wyrzutków. W "Gwiazdeczce" i "Red Rocket" granicą oddzielającą "być" od "ledwo żyć" była branża porno. W "Anorze" tymczasem amerykańskim Shangri-La okazuje się posiadłość rosyjskiego oligarchy.


Do środka zaglądamy wraz z Ani (Mikey Madison), dziewczyną z imigranckiej rodziny u progu nieposkromionego, szczeniackiego uczucia (albo interesu życia, jak kto woli). Ona jest tancerką erotyczną na Brooklynie. On – synem oligarchy na wiecznych wakacjach. Ona to człowiek-przecinak; wszystko, co delikatne, kruche i prywatne skrywa pod grubym pancerzem sarkazmu i seksapilu. On to błękitny ptak, dla którego "ta jedyna" mieści się w cenniku. Ona jest dojrzała. On - niedojrzały. "Dzieliło ich wszystko" – głosiłby napis na plakacie komedii romantycznej. "Podzieli jeszcze więcej" – dopisałby Baker.

Pytanie, czy uczucie kwitnące pomiędzy seks-workerką oraz jej klientem jest autentyczne, czy to po prostu korzystna dla obu stron transakcja, jest w gruncie rzeczy zmyłką - w arsenale reżysera to wręcz "stary numer z rękawicą". Odpowiedzi nie wyłapiemy z dialogów, nie znajdziemy między słowami, nie wyczytamy z niczyjej twarzy. niedługo jednak nie będzie to miało większego znaczenia. Gdy pod wpływem alkoholu i w przypływie rebelianckiej energii para stanie na ślubnym kobiercu w Vegas, rodzice wyślą swoich siepaczy, by ci anulowali małżeństwo. Chłopak da drapaka, grupa pościgowa wraz z Ani ruszy w miasto, a film zamieni się w coś na kształt wysokooktanowej wersji "Po godzinach" Martina Scorsesego. Spokojna głowa – to nie ostatni taki piwot.

Całą recenzję filmu "Anora" można przeczytać na jego karcie POD LINKIEM TUTAJ.
Idź do oryginalnego materiału