AFF 2024: Ikony ożywają na ekranie

filmweb.pl 6 dni temu
Zdjęcie: plakat


W programie 15. American Film Festival możemy zobaczyć szereg filmów fabularyzujących losy ikon kultury. Wśród nich są "Saturday Night" Jasona Reitmana o początkach programu satyrycznego "Saturday Night Live” oraz "Maria Callas" Pabla Larraína z Angeliną Jolie o słynnej śpiewaczce operowej. Recenzują Jakub Popielecki i Małgorzata Steciak.

***

Recenzja filmu "Saturday Night”, reż. Jason Reitman


Jason Reitman już raz wziął na warsztat rodzinną markę, i to z dyskusyjnym rezultatem. "Pogromcy duchów. Dziedzictwo" – kontynuujący serię zapoczątkowaną przez jego ojca, Ivana – dawali przecież dobry przykład, jak nie składać popkulturowych hołdów. Zamiast filmu dostaliśmy nudny seans nostalgicznej masturbacji, zwykłą wyliczankę fetyszy (Patrz – plecak protonowy! Patrz – Slimer! Patrz – Bill Murray!). Zgrzyt wziął się stąd, iż reżyser zidentyfikował oryginalnych "Pogromców duchów" jako przykład tzw. Kina Nowej Przygody, absolutnie sprzyjającego takiej mitologizacji (za model scenariusza "Dziedzictwa" ewidentnie posłużyły "Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy"). Sęk w tym, iż oryginał z 1984 roku nie był żadnym Kinem Nowej Przygody, tylko, ot, bezpretensjonalną zgrywą trzech komików. Pod pewnymi względami przypominał po prostu pełnometrażowy skecz "Saturday Night Live".


Dlatego można było mieć obawy, kiedy Reitman ogłosił, iż zabiera się za filmowy hołd dla tegoż "SNL". "Saturday Night" rekonstruuje bowiem kulisy realizacji pierwszego odcinka kultowego programu satyrycznego. Dla reżysera sprawa jest ponownie osobista, bo na planie historycznego show znaleźli się liczni koledzy jego ojca, z Danem Aykroydem na czele. Tym razem jednak Reitman trafnie wyczuł konwencję – wystarczyło po prostu wyciągnąć wniosek z porażki "Dziedzictwa". Pod pewnym względem "Saturday Night" powiela bowiem formułę oryginalnych "Pogromców duchów": to opowieść o grupie komików, którzy uprawiają anarchiczną zgrywę i mają wszystko gdzieś, a na końcu i tak ratują sytuację.

YouTuber Patrick Willems celnie zwrócił uwagę, iż pierwsi "Pogromcy duchów" byli filmem o niczym (nie żeby był to problem). "Saturday Night" z kolei – pod tym względem znów trochę jak "Dziedzictwo", które było przede wszystkim filmem o "Pogromcach duchów" – jest przede wszystkim filmem o… "Saturday Night Live". I już. Filmy faktograficzne (waham się, czy użyć słowa "biograficzny") zwykle przybierają dwie formy: wyliczanki faktów z Wikipedii albo tzw. "kapsułki czasu". Reitman stawia na ten drugi model. Akcja rusza więc na dwie godziny przed początkiem emisji debiutanckiego odcinka "SNL" i toczy się z grubsza w czasie rzeczywistym. Za głównego bohatera robi Lorne Michaels (Gabriel LaBelle), pomysłodawca show, który próbuje utrzymać w ryzach produkcyjną machinę i sprawić, by wystartowała na czas. Gwiazdy kapryszą, skecze niegotowe, a awaria goni awarię. Na dodatek stacja NBC rozważa skasowanie programu, jeszcze zanim w ogóle się rozpoczął. Istny cyrk na kółkach.

Zainscenizowane jest to wszystko z nerwem i pokryte patynką stylizacji na ziarniste kino lat 70. Gładko wpisuje się też w konwencję à la "klaustrofobiczna przedpremierowa gorączka" rodem z "Opening Night" (1977) Johna Cassavetesa, "Birdmana" (2014) Alejandro Gonzáleza Iñárritu czy "Steve’a Jobsa" (2015) Danny’ego Boyle’a. Z tą różnicą, iż tonacja filmu jest – adekwatnie do materiału – komediowa. Wrażenie chaotycznej zgrywy jest jednak zwodnicze, bo cały ten ekranowy chaos bardzo precyzyjnie zainscenizowano: kamera kluczy labiryntem kulis w popisowych ujęciach, bohaterowie chodzą i gadają jeden przez drugiego, a nerwówkę potęguje pulsująca latynoafrykańskimi rytmami ścieżka dźwiękowa Jona Batiste’a. Rozmach takiej muzyczno-filmowej konstrukcji prowokuje jeszcze jedno skojarzenie – z "Babilonem" (2022) Damiena Chazelle’a. Porównanie o tyle na miejscu, iż Reitman współpracował z Chazelle’em, produkując jego "Whiplash" (2014). Tendencja do zadowolenia się samą fakturą filmu oraz klimat samogratulacji też są bardzo chazelle’owskie. Reitman – tak jak autor "Babilonu" – stawia pomnik, stwierdzając oczywistą oczywistość, iż temat jego pomnika wart jest pomnika.

Całą recenzję autorstwa Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.

Zobacz zwiastun filmu "Saturday Night"


Film "Saturday Night" zadebiutował na tegorocznym festiwalu w Telluride. W rolach głównych Gabriel LaBelle, Cooper Hoffman i Dylan O'Brien. Zobaczcie zwiastun:




Recenzja filmu "Maria Callas", reż. Pablo Larraín


Nawet po pobieżnym zagłębieniu się w biografię Marii Callas od razu widać, iż jej bogaty życiorys to niemalże gotowy scenariusz na film. Trudne dzieciństwo w cieniu przemocowej matki, wojna i spektakularna kariera, która stała się niedoścignionym symbolem doskonałości najbardziej niezwykłego instrumentu, jakim jest ludzki głos. Związki z mężczyznami, którzy nigdy nie dali jej szczęścia, miłosny trójkąt z Aristotelisem Onasisem i Jackie Kennedy, przedwcześnie złamana kariera i tajemnicza śmierć.


W tym kontekście trochę zaskakuje, iż "Maria" to – nie licząc "Wiecznej Callas" Franca Zeffirellego z Fanny Ardant – adekwatnie pierwsza filmowa biografia najsłynniejszej śpiewaczki operowej XX wieku. Do biopiku o Callas wprawdzie przymierzała się z latach 90. Faye Dunaway, która wcieliła się w artystkę w spektaklu "Master Class" Terrence McNally'ego, ale ze względu na problemy z budżetem projekt nigdy nie został zrealizowany. Pablo Larraín, wieńcząc swoją "trylogię biograficzną" (tworzą ją jeszcze "Jackie" i "Spencer") opowieścią o Callas, po raz kolejny osadza historię bohaterki w onirycznej stylistyce, zacierając granicę między snem a jawą, wspomnieniami i wyobrażeniami. Ostatnie dni życia Callas stają się punktem wyjścia do opowieści o konflikcie sztuka kontra człowiek, o cenie, jaką artyści płacą za pęd ku doskonałości, i o niemożności zamknięcia za sobą drzwi do nierozwiązanych spraw z przeszłości. Jak mówi w jednej ze scen sama Callas: nie może odciąć się od cierpienia, bo bez niego nie potrafi tworzyć. Wybitna sopranistka o swojej karierze myślała w kategoriach przeznaczenia. Dla głosu poświęciła kolejno: dzieciństwo, miłość, plany o założeniu rodziny. Co dzieje się, kiedy nadwyrężany przez dekady instrument zaczyna się buntować, a oparta na nim tożsamość rozpada się jak domek z kart?

Callas to kolejny dodatek do "Larraínverse", zaludnionego podobnymi bohaterkami: wszystkie są piękne, bogate, sławne, złamane. Kolejne jego odsłony korespondują ze sobą nie tylko na płaszczyźnie tematycznej i stylistycznej. "Maria" to drugi film Larraína, w którym pojawia się Jacqueline Kennedy – tym razem w kontekście jej związku z Aristotelisem Onasisem, porzucającym dla niej Marię. Ale Callas ma też coś z Emy, rzucającej wyzwanie normom społecznym bohaterki ze skłonnością do autodestrukcji i upodobaniem do zabaw z ogniem. Kiedy w jednej z pierwszych scen filmu Maria pali swoje najsłynniejsze operowe kreacje, można odnieść wrażenie, iż obie panie chętnie zbiłyby piątkę.

Grana przez Angelinę Jolie najsłynniejsza sopranistka XX wieku, przedwcześnie zakończywszy karierę, zaszywa się w swoim mieszkaniu w Paryżu, gdzie przez większość dnia towarzyszą jej jedynie pokojówka Bruna (Alba Rohrwacher) i lokaj Ferruccio (Pierfrancesco Favino). Callas, pogrążona w depresji, nadużywająca leki uspokajające, snuje plany o powrocie na scenę, a jednocześnie próbuje rozprawić się z demonami przeszłości i uporządkować swoje sprawy. Larraín wpisuje biografię diwy operowej w szerszą dyskusję o kosztach sławy i poświęceniach, jakie artyści składają na ołtarzu spełnienia i popularności. Uzależniona od adrenaliny, jaką dawała jej scena, sopranistka bezskutecznie próbuje znaleźć choćby namiastkę adoracji w przypadkowych spotkaniach w paryskich kawiarniach czy na ulicy. Pozbawiona celu, samotna, zastyga w egzystencjalnym paraliżu pod ciężarem przeszłości, z której już nic dla niej nie wynika.

Całą recenzję autorstwa Małgorzaty Steciak przeczytacie TUTAJ.

Zobacz zwiastun filmu "Maria Callas"


"Maria Callas" z Angeliną Jolie w roli tytułowej diwy zadebiutowała na tegorocznym festiwalu w Wenecji. Na ekrany polskich kin film trafi w lutym. Przypominamy zwiastun:


Idź do oryginalnego materiału