Prawdopodobnie dwa najgłośniejsze filmy z tegorocznej Wenecji miały swoją premierę we Wrocławiu: epicki The Brutalist Brady’ego Corbeta i nowy melodramat Pedro Almodovara – W pokoju obok. Czy spełniły oczekiwania?
Raz na jakiś czas (wydaje się, iż ostatnio coraz rzadziej) pojawia się film monumentalny, posiadający wielkie idee, rozprawiający się z uniwersalnymi tematami, film, którego ogarnięcie podczas jednego seansu wydaje się wręcz niemożliwe. Takim dziełem w tym roku jest nagrodzony za reżyserię w Wenecji The Brutalist (ocena: 9). To opowiedziana w dwóch częściach historia młodego i obiecującego architekta László Tótha (znakomity Adrien Brody), który po wojnie i ocaleniu z Holokaustu emigruje do Pensylwanii, gdzie znajduje pracę u milionera Harrisona Van Burena (Guy Pearce). Tóth zostawia za sobą żonę i siostrzenicę, którym nie udało się przebrnąć przez granicę. Zdany jedynie na korespondencje z bliskimi poprzez listy, architekt odnajduje jednak ludzi skłonnych mu pomóc i niczym Jay Gatsby w powieści Fitzgeralda dąży do wzbogacenia się i sławy.
The Brutalist jest z jednej strony odarciem z amerykańskiego snu, z drugiej rozprawą na temat kapitalizmu, a jeszcze z innej całkowicie fascynującym zderzeniem kultur i wciągającą opowieścią o podróży i przeżyciach powojennego imigranta. Dzieło Brady’ego Corbeta oferuje tak wiele, iż nie dziwią jak najbardziej zrozumiałe porównania do wielkich amerykańskich powieści z XX wieku czy, patrząc stricte filmowo, epickich dzieł Davida Leana i Michaela Cimino (którego zresztą Wrota niebios pokazywano na tegorocznym festiwalu). Skala wydarzeń jest ogromna, a historia obejmuje kilka dekad. To wszystko jest tym bardziej imponujące, jeżeli weźmiemy pod uwagę skromny, sięgający ledwie 6 milionów dolarów budżet. Film wygląda, jakby kosztował co najmniej 10 razy tyle.
Innym nagrodzonym dziełem w Wenecji, który można było zobaczyć we Wrocławiu jest W pokoju obok (ocena: 8) Pedro Almodovara. To kolejny znakomity melodramat hiszpańskiego twórcy, który w końcu, po wielu latach kariery, sięgnął po jedną z największych nagród czołowych europejskich festiwali – Złotego Lwa. Sporo się mówiło, iż to nagroda za nazwisko, iż za całokształt kariery. I być może częściowo nią jest, ale W pokoju obok to też po prostu bardzo udany film podejmujący w nieco ironiczny sposób tematykę umierania, bawiący się formułą melodramatu i zwyczajnie przepiękny dla oka.
Martha (grana do perfekcji przez Tildę Swinton) chce odejść z tego świata na własnych zasadach. Chora na raka odmawia chemioterapii, zamiast tego swoje ostatnie parę miesięcy planuje spędzić w wynajętym apartamencie korzystając z pełni życia, by w towarzystwie dawnej przyjaciółki Ingrid (Julianne Moore) popełnić samobójstwo. Kobiety rozmawiają na tematy życia, śmierci i sztuki, są to jednak rozmowy utrzymane w lekkim, humorystycznym wręcz tonie, co sprawia, iż film ucieka od bycia konwencjonalnym dziełem o umieraniu – nie jest ciężki i przygnębiający. W pokoju obok to typowy Almodovar, gdzie rozumienie konwencji melodramatu i jego ekspresywnego kodu znacznie ułatwia odczytanie filmu – mistrz gatunku i twórca, który przyszedł mi na myśl podczas seansu, Douglas Sirk, byłby bardzo dumny z tego jak twórca Juliety używa cieni, kolorów i dekoracji by zarówno wykreować nastrój jak i stworzyć znaczenia. Film jest też niebywale literacki, otwiera go cytat z jednego z opowiadań Jamesa Joyce – Zmarłych, którego echa odbijają się w czasie seansu. Przez film przewijają się też inne wielkie postacie XX wiecznej sztuki – Edward Hopper, Andy Warhol, Henry James – to wszystko powoduje, iż film jest wielowarstwowy i oferuje różne tropy interpretacyjne, ale jednocześnie nie sprawia wrażenie bycia pustym zbiorem cytatów z kultury. jeżeli można się do czegoś przyczepić to są nieco nienaturalnie brzmiące dialogi, które prawdopodobnie wynikają z tego, iż to anglojęzyczny debiut reżysera. Ale i choćby tutaj, ta sztuczność dobrze współgra z konwencją gatunkową którą Almodovar operuje.