Albo poniewczasie dochodzimy do konkluzji, iż należałoby skorygować dotychczasowy osąd i po przemyśleniu porzucić negatywne oceny, traktując minione poczynania nieboszczyka zdecydowanie bardziej pozytywnie lub – wręcz przeciwnie – na skutek nowych faktów i okoliczności jeszcze bardziej pognębić zmarłego w oskarżeniach i krytycznych ocenach.
Tak się czyni zwykle w okolicznościach towarzyszących odejściu osoby bliskiej, członka rodziny, przyjaciela, zaufanego autorytetu lub kogoś obdarzonego przez nas uczuciem wręcz intymnym. Towarzyszą temu zwykle kryteria serca bijącego do postaci utraconej na zawsze, a więc zasługującej na szczególny sentyment, nieodwracalność poglądów i łagodność spojrzenia na postać odchodzącą właśnie z tego świata.
Rozstawanie się z ludźmi towarzyszącymi nam od zawsze zarówno w prostej, jak i zawiłej ludzkiej codzienności jest zjawiskiem trudnym do przeżycia, pozostającym zwykle w kręgu poczynań intymnych, skrywanych i niełatwych do wyjaśnienia choćby najbliższemu otoczeniu.
Ciekawie i nie mniej tajemniczo realizowane są rozstania z osobami publicznymi, pomnikowymi, autorytetami moralnymi lub wzorcami doskonałości w dziedzinach, które reprezentują. Myślę tu o ulubionych ludziach pióra, twórcach z kręgu malarstwa, muzyki, sztuki teatralnej, operowej i baletowej. Sam doświadczyłem złożoności, jakże osobistych przeżyć na wieść o śmierci Wisławy Szymborskiej, Sławomira Mrożka, Czesława Miłosza, Krzysztofa Pendereckiego, Wojciecha Kilara, Adama Hanuszkiewicza, Teresy Żylis-Gary, Olgi Sawickiej, Henryka Tomaszewskiego czy Alojzego Andrzeja Łuczaka. Nie mówiąc już o wybitnych postaciach, z którymi łączyła mnie – poza pracą – wieloletnia zażyłość, przyjaźń i bliskość. A były to takie kolosy sztuki i urody życia, jak Antonina Kawecka, Conrad Drzewiecki, Teresa Kujawa, Barbara Kostrzewska, Danuta Baduszkowa, Antoni Wit, Jerzy Waldorff, Bogusław Kaczyński.
Spoglądając wstecz na nasze życiowe powiązania, chciałoby się chwycić za pióro i przekazać na papierze myśli i refleksje, które nie zdążyły się wyjaśnić za życia, konfrontując się, spierając w rozmaitych kwestiach, tocząc niekończące się polemiki, wreszcie ukrywając samolubnie różne prawdy, będące teraz wyrzutami sumienia przychodzącymi na myśl poniewczasie.
Dotyczy to zresztą nie tylko osób przedwcześnie rozstałych się z tym światem w obrębie naszej współczesności. Rozmaite zagadnienia i interpretacje zdarzeń z dziedziny kultury, nauki i polityki sięgają licznych faktów z naszej narodowej przeszłości, począwszy od międzywojnia, zaborów, pozytywizmu, polskiego romantyzmu, oświecenia, a choćby renesansu, czasów Korony i Litwy oraz Polski od morza do morza.
Ileż w tych naszych dziejach jest postaci, do których chciałoby się napisać listy, postawić pytania sugerujące hipotetyczne odpowiedzi, zmierzyć się z ich zamkniętymi już życiorysami i wyciągnąć z nich – inne niż dotychczasowe, powszechnie znane – wnioski i pouczenia.
Stąd przyszła mi do głowy myśl stworzenia nowego cyklu publikacji pod wspólnym hasłem: „Listy do nieżyjących”. Coraz częściej mam bowiem ochotę odwoływać się do myśli, czynów i sposobów postępowania ludzi, którzy opuściwszy ten ludzki padół, pozostawili po sobie pewne ślady poczynań, do których chętnie bym wracał, zadając im pytania, dzięki którym moje życie znalazłoby się na adekwatnych torach, moja praca osiągnęłaby adekwatne rezultaty, a moje otoczenie uzyskałoby ten jedyny, optymalny wymiar.
Dotyczy to nie tylko działań w dziedzinie kultury, publicystyki o tematyce operowej i baletowej, inicjatyw dotyczących wypełniania zapotrzebowania na myślenie kategoriami sztuki jako optymalnej przestrzeni zainteresowania człowieka tym, co się wokół niego dzieje. Dotyczy to próby wydobycia ze zmarłych tego, co mogliby nam pozostawić po swym odejściu, a czego nie zdążyli dotąd uczynić.
Temu właśnie będą służyć moje „Listy do nieżyjących”…