
Ani chybi druga pornograficzna seria Konrada Okońskiego zdobyła na tyle pozytywny feedback, iż artysta postanowił kontynuować historię.
Na pokładzie statku Ad Asstra po inwazji kosmicznych meduzo-glutów panuje względny spokój. Więc cała uwaga załogi skupia się na sytuacji Usagi, combat bota. Robot o rysach ponętnej dziewczyny musi stale uzupełniać niededykowane jej, obce biopaliwo; dodatkowo wcześniejsze wydarzenia pozbawiły ją obu górnych kończyn. Na szczęście Ad Asstra leci w kierunku planety Sandooine, na której to kapitan statku ubija handlowe interesy z wielkim kotopodobnym Fappo. Nadarza się więc okazja, by dokupić parę części zamiennych. Problem w tym, iż kapitan statku jest sknerą. Wielką sknerą. Oraz to, iż na Sandooine nie lubią bojowych droidów, więc trzeba poruszać się na niej w ukryciu. Muszę dodawać, iż nie wszystko idzie gładko?
Bez zbędnego rozpisywania się - Okoński znów pokazuje, iż jest w pierwszej lidze komiksowego storytellingu. W naturalny sposób prowadzi całą drużynę, niejako mimochodem dokładając strzępki informacji, które mają potencjał na rozwój w dalszych rozdziałach, bądź w naturalny sposób rozwijają rysy psychologicznie postaci. Dowiadujemy się ciut więcej co stało za produkcją combat botów, jesteśmy świadkami rosnącego romansu między Abe i Sere i wraz z bohaterami zastanawiamy się jaki to ładunek znajduje się na pokładzie statku. Konrad tworząc dialogi, wyżyma komiksową poetykę jak cytrynę - rzadko pozwala sobie na puste, nic nie znaczące dymki; tutaj każde zdanie jest po coś, by czytelnik dostał pełniejszy obraz przedstawionego świata, bądź relacji panujących między prezentowanymi postaciami.
Widać to również dobrze w przypadku scen erotycznych. To cały czas komiks porno, więc fabuła jest tak konstruowana, być dać możliwość bohaterom jak najwięcej sytuacji, w których mogliby by sobie poświntuszyć. Ale choćby te wszystkie ochy i achy przy penetracjach i orgazmach starają się powiedzieć coś o charakterach. Kto jest czuły, niezdarny, bardziej brutalny... Choć wiadomo, im mniej gadania przy ruchach posuwistych tym lepiej dla opowieści. I tu Okoński również sobie radzi fabularnie - poprzez grymasy twarzy, delikatne zmiany koloru skóry policzków, frywolne wygięcia ciał... Koko, mimo pornograficznej bezpośredniości, choćby w takich momentach cały czas "opowiada" - sceny anatomiczne są pokazane w satysfakcjonujący sposób, nie za długie, nie za krótkie, z wieloma pomysłowymi hm... perspektywami.
Deus Sex Machina to ten rodzaj mainstreamowej pozycji, którą się pochłania. Dobrze napisani bohaterowie, świetna chemia między członkami załogi, niezłe dowcipy sytuacyjne, udanie dobrane proporcje między humorem, akcją i pieprznością - wszystko to opatrzone dynamiczną kreską Okońskiego. Można podobnie jak w przypadku Booting Up grymasić, iż za mało w tej serii elementów space-operowych, ale ale... wszystko przed nami. Tymczasem Koko znów dostarczył kawał dobrego, rasowego czytadła dla dorosłych.
Do poczytania na stronie autora.