Początek 2025 roku to prawdziwa uczta dla fanów kina. Po krótkiej przerwie, Andrew Garfield – ten facet, który potrafi zmieniać role jak kameleon – wraca na ekrany w filmie Sztuka pięknego życia. Zanim jednak pójdziemy na seans, warto rzucić okiem na jego filmowy dorobek. Czy jego kariera rzeczywiście była tak piękna, jak sugeruje tytuł?
Andrew Russell Garfield urodził 20 sierpnia 1983 roku, w słonecznym Los Angeles, gdzie palmy kołyszą się leniwie, a marzenia unoszą w powietrzu, jak balony na festiwalu. Matka, Lynn, wywodząca się z angielskiego Essex, i ojciec, Richard, rodowity Kalifornijczyk, połączyli swoje światy w harmonijną symfonię. Wraz ze starszym bratem Benem, młody Andrew kroczył przez dzieciństwo pełne amerykańskich snów, aż do chwili, gdy w wieku lat trzech rodzina postanowiła przenieść się do spokojnego Surrey w Wielkiej Brytanii.
Tam, pośród angielskich mgieł i urokliwych krajobrazów, rodzice Garfielda założyli firmę zajmującą się wystrojem wnętrz, a mały Andrew rozpoczął edukację w elitarnej City of London Freemen’s School. Młodzieniec skakał przez kozły i pływał niczym delfin, ale to nie sport miał stać się jego życiowym powołaniem. W wieku 15 lat poczuł, iż serce bije mocniej na widok sceny teatralnej i postanowił oddać się sztuce aktorskiej. Cztery lata później, z determinacją godną bohatera dramatu Szekspira, wkroczył w mury Central School of Speech & Drama. Ukończył ją w 2004 roku, mając już za sobą doświadczenie sceniczne w sztukach takich jak Hush wystawianej w Soho Theatre, czy klasycznych Kes i Romeo i Julia na deskach Royal Exchange Theatre. Publiczność klaskała, krytycy pisali pozytywne recenzje, a nagrody – Manchester Evening oraz Evening Standard Theatre Awards – spływały na młodego artystę, jak deszcz gwiazd w letnią noc.
Tak oto rozpoczęła się historia aktora, który potrafił wzruszać, rozśmieszać i hipnotyzować spojrzeniem spod ciemnych brwi. Reszta? Cóż, to już materiał na kolejny akt w tej pełnej blasku sztuce życia Andrew Garfielda.
Chłopiec A
Na ekranie zadebiutował w brytyjskim serialu telewizyjnym Sugar Rush, by chwilę później pojawić się epizodycznie w kultowym Doktorze Who. Jednak to rok 2007 okazał się dla niego prawdziwym przełomem. Rola Jacka w ekranizacji powieści Jonathana Trigella Chłopiec Abyła niczym teatralny gong oznajmiający nadejście wielkiego talentu. Garfield wcielił się w postać młodego mężczyzny, który po latach odsiadki za dziecięce grzechy wychodzi na wolność i próbuje poskładać swoje życie niczym rozsypane puzzle. Zaintrygowany jego wcześniejszym występem w sztuce Chat Room, reżyser John Crowley dostrzegł w nim idealnego kandydata do tej roli.
Garfield, z charakterystyczną dla siebie mieszanką empatii i młodzieńczej energii, stworzył bohatera, którego dziecięca naiwność przeplata się z ciężarem niewypowiedzianej traumy. Jego szeroko otwarte oczy i niezdarny uśmiech w scenie rozmowy z kuratorem malują obraz duszy, która nigdy nie zaznała prawdziwego dzieciństwa. Gdy Jack dostaje od kuratora nowe buty, jego spontaniczne rzucenie się na szyję opiekuna jest niczym krzyk o czułość, której tak bardzo brakowało w jego życiu.
Sceny, w których bohater błąka się po mieście, nawiązuje nieporadne relacje z kobietami i stawia pierwsze kroki w dorosłym świecie, są studium postaci zawieszonej między niewinnością a gorzką świadomością rzeczywistości. Garfield z wirtuozerią balansuje między subtelnymi niuansami emocji, tworząc postać, która zostaje z widzem na długo po zakończeniu seansu. Rola ta nie tylko przyniosła mu kilka prestiżowych nagród, ale również miejsce na liście „10 aktorów do zobaczenia” magazynu Variety.
The Social Network
W późniejszych latach swojej kariery Andrew Garfield miał zaszczyt partnerować takim sławom jak Jude Law, Meryl Streep, Johnny Depp czy Heath Ledger. Jego artystyczna ścieżka osiągnęła jednak kulminacyjny moment w 2010 roku, kiedy to zabłysnął w filmie The Social Network. Obraz ten, reżyserowany przez Davida Finchera, opowiada historię narodzin Facebooka, a Garfield wcielił się w postać Eduardo Saverina – przyjaciela i zarazem współzałożyciela imperium Marka Zuckerberga.
„Nie wiedziałem, kim on jest, dlatego czułem ogromną odpowiedzialność, aby jak najlepiej go zagrać” – wspominał aktor, zdradzając jednocześnie swoją głęboką pokorę wobec autentyzmu przedstawianej historii. Co ciekawe, początkowo Fincher rozważał powierzenie mu roli samego Zuckerberga, jednak doszedł do wniosku, iż aktor operuje zbyt szeroką paletą emocji, by wiarygodnie oddać wewnętrzne chłodne skomplikowanie głównego bohatera.
Rola Eduardo Saverina stała się dla Garfielda artystycznym manifestem, w którym precyzja psychologiczna spotkała się z niemal liryczną delikatnością. Krytycy jednogłośnie docenili tę kreację. Mark Kermode z BBC wyraził zdziwienie, iż aktor nie otrzymał nominacji do Oscara, zauważając: „Każdy wie, iż rola Garfielda jest największym atutem filmu”. W artykule opublikowanym w The Wall Street Journal Joe Morgenstern opisał jego występ jako „pełen ogromnej subtelności i smutnego uroku”.
Niesamowity Spider-Man
W 2010 roku otrzymał tytułową rolę w Niesamowitym Spider-Manie, gdzie wystąpił u boku Emmy Stone. Przez cztery miesiące aktor intensywnie trenował akrobatykę, jogę i pilates, starając się zbudować sylwetkę nie tylko atletyczną, ale też elastyczną i pełną gracji – wierną komiksowej postaci. Garfield podchodził do roli z niemal dziecięcą fascynacją, wspominając później, iż jako chłopiec marzył o tym, by kiedyś stać się Spider-Manem. Premiera filmu odbyła się w lipcu 2012 roku i została raczej ciepło przyjęta przez widownię oraz krytyków, którzy chwalili Garfielda za świeże i emocjonalne podejście do ikonicznej roli.
Na planie Niesamowitego Spider-Mana narodziła się także relacja, która przeniosła się poza ekran – Andrew zaczął spotykać się z Emmą Stone. Ich chemia była tak wyrazista, iż nie tylko fani, ale i krytycy uznali ją za jeden z filarów sukcesu filmu.
Ciekawostką jest fakt, iż w 2015 roku, już po zakończeniu przygody Garfielda z rolą Człowieka-Pająka, archeolodzy Jurij M. Marusik i Alireza Zamani odkryli nowy gatunek pająka. Na cześć aktora nazwali go „Pritha garfieldi”. Ten niewielki, ale niezwykle zwinny pająk stał się symbolicznym hołdem dla aktorskiej interpretacji superbohatera, który na zawsze pozostanie częścią popkulturowego dziedzictwa.
Milczenie i Przełęcz ocalonych
Niedługo później Andrew Garfield został zatrudniony do filmu Milczenie, opartego na powieści Shūsaku Endō o tym samym tytule. Reżyser produkcji, Martin Scorsese, nosił w sobie tę historię przez ponad trzy dekady, niczym zasiane ziarno, które dopiero po latach znalazło żyzną glebę do wzrostu. Skrupulatność i duchowe zaangażowanie Scorsese były fundamentem, na którym zbudowano ten filmowy monolit. Kiedy reżyser powierzył Garfieldowi rolę księdza Sebastião Rodriguesa, aktor poczuł nie tylko artystyczne wyzwanie, ale i niemal sakralny obowiązek, by jego kreacja była prawdziwa i przejmująca.
Andrew Garfield poświęcił niemal rok na przygotowanie do tej roli. Zapuszczając włosy i brodę oraz stosując rygorystyczną dietę, schudł blisko 18 kilogramów. Jednak największą transformacją była ta wewnętrzna. Spędził tydzień w Jezuickim Centrum Duchowości Świętego Beuno w Walii, gdzie milczenie stało się jego przewodnikiem, a cisza nauczycielką. Każde westchnienie i każda myśl stały się częścią procesu odnajdywania duchowej prawdy, której wymagała jego postać.
W roli księdza Sebastião Rodriguesa Garfield wykazał się mistrzowską powściągliwością. Jego aktorstwo psychologiczne pozwoliło na subtelne budowanie dystansu między widzem a postacią, jednocześnie zachowując głębię emocji ukrytą w niejednoznacznej mimice i delikatnych gestach. Szczególnie przejmujące były momenty, w których Rodrigues stawał twarzą w twarz z nieuniknioną śmiercią. Garfield z precyzją ukazał bohatera balansującego na krawędzi fizycznego i duchowego wyczerpania, ale wciąż pozostaje wierny swojej misji.
Zaraz po zakończeniu zdjęć do Milczenia, Andrew rozpoczął pracę nad filmem Przełęcz ocalonych w reżyserii Mela Gibsona. Powierzono mu rolę Desmonda Dossa, sanitariusza, który w czasie II wojny światowej odmówił noszenia broni z powodu swoich przekonań religijnych. Zamiast odbierać życie, postanowił je ratować, nie zważając na ryzyko. Jego moralną postawę najlepiej oddają słowa wypowiedziane podczas rozprawy sądowej: „Czuję powołanie, aby służyć jako medyk. By wziąć udział w bitwie, razem z innymi żołnierzami i tak samo się narażać, ale gdy inni będą odbierać życie, ja będę je ratować. W świecie rozrywającym się na strzępy, nie widzę niczego złego w tym, aby spróbować trochę go poskładać”.
W wywiadzie dla portalu Filmweb aktor przyznał, iż nie musiał długo zastanawiać się nad przyjęciem tej roli. Postać Dossa urzekła go swoją autentycznością i moralnym kompasem. Doss był bohaterem, który nie chciał być tak nazywany – kimś kogo odwaga wynikała z głęboko zakorzenionej wiary w dobroć człowieka. Garfield szczególnie podkreślał, jak ważne było dla niego zgłębienie procedur medycznych z tamtego okresu oraz zrozumienie egzystencjalnych lęków żołnierzy na polu bitwy.
W kreacji Desmonda Dossa Garfield połączył techniki aktorskie, które wcześniej zastosował zarówno w Chłopcu A, jak i Milczeniu. W momentach pełnych spokoju emanował szczerością, energią i ciepłem. Na polu bitwy natomiast ukazał skrajne emocje – strach, determinację i nadludzką wytrzymałość. Dialogi były przeplatane załamującym się głosem, głębokim oddechem i łzami, które spływały po policzkach w najbardziej dramatycznych chwilach. W scenach sądowych natomiast Garfield stworzył postać pełną powściągliwości i niemal mechanicznej precyzji. Jego postawa, pozornie wyzbyta emocji, skrywała wewnętrzny spokój i niezachwianą pewność co do słuszności swoich wyborów. Aktor z dokładnością ukazał bohatera, który pozostaje wierny swoim ideałom, niezależnie od konsekwencji.
Andrew Garfield w tych dwóch rolach udowodnił, iż aktorstwo to nie tylko sztuka wcielania się w postać, ale także umiejętność wniknięcia w jej duszę i przekazania jej historii z pełnym szacunkiem i wrażliwością. Jego kreacje w Milczeniu i Przełęczy ocalonych to dowód na to, iż kino może być nie tylko rozrywką, ale i głęboko poruszającym doświadczeniem duchowym.
Pełnia życia
W 2018 roku wystąpił w filmie Pełnia życia, w reżyserii Andy’ego Serkisa. Obraz oparty na faktach opowiada historię Robina Cavendisha, który, gdy dowiaduje się o swojej chorobie – polio –, staje na krawędzi przepaści, gdzie ciało zastyga w bezruchu, a jedynym, co pozostaje, jest umysł pragnący walczyć o życie. Paraliż nie tylko uziemia jego ciało, ale i serce, jednak dzięki nieustającej miłości żony, Robin postanawia, iż nie będzie więźniem własnego ciała. „Człowiek może zostać sparaliżowany, ale jego marzenia nigdy” – takie przesłanie niesie ten film, gdzie opór wobec fizycznych ograniczeń spotyka się z wewnętrzną siłą i pragnieniem, by mimo wszystko tańczyć z życiem.
Andrew Garfield w jednym z wywiadów przyznał, iż szczególnie upodobał sobie współpracę z reżyserami, którzy są również aktorami. Takie osoby – według niego – doskonale rozumieją proces nadawania postaciom głębi, z pasją i świadomością celu. A kiedy Garfield otrzymał propozycję zagrania Robina, poczuł się, jakby został wybrany do roli, której nie mógłby odmówić. „To była miłość od pierwszego wejrzenia” – mówił o scenariuszu, który na długo pozostał w jego sercu. Dramatyczna historia o miłości, która nie zna granic, poruszyła go tak głęboko, iż natychmiast zgodził się na udział w projekcie.
W swojej pracy Garfield starał się ograniczać ruchy, aby w pełni oddać stan paraliżu postaci. Jak sam powiedział: „Claire Foy była moją przewodniczką po świecie fizycznym”. To ona pomogła mu lepiej zrozumieć, jak funkcjonuje ciało, gdy traci kontrolę, jakby narzędzia życia zamieniały się w pustą przestrzeń. To doświadczenie – pełne ograniczeń – uzmysłowiło mu, iż choćby gdy zewnętrzne siły nas paraliżują, nie musimy rezygnować z marzeń. „Jest w nas coś, czego choroba nie może zniszczyć” – zdawało się mówić jego milczenie na ekranie.
Garfield, kreując postać Robina, grał przede wszystkim mimiką i modulacją głosu. Jego aktorstwo było jak delikatny dotyk na powierzchni wody – subtelne, ale pełne emocji. W scenie, kiedy bohater traci czucie w kończynach, na twarzy Garfielda maluje się przerażenie, które można porównać do upadku z wysokości. Krzyk, który wyrywa się z gardła Robina, niczym burza, roznosi się po ekranie, potęgując ból, z którym bohater musi się zmierzyć.
W kolejnych scenach, gdy Robin, pogrążony w depresji, leży w łóżku, jego twarz staje się obrazem rozpaczy. Nie dostrzega już niczego poza ścianą, wpatrując się w nią wzrokiem pełnym obojętności, jakby zapomniał, iż życie może jeszcze być pełne barw. A jednak – to miłość żony Diany staje się dla niego światłem w tunelu. To ona stawia go na nogi, dosłownie i w przenośni. Dzięki jej determinacji, Robin zaczyna widzieć w życiu coś więcej niż tylko puste dni wpatrzone w ścianę.
Kiedy małżonkowie decydują się na podróże, na życie pełne pasji, Robin na nowo zaczyna się uśmiechać. Jego oczy, które były wcześniej puste, teraz stają się pełne życia, jak dwie gwiazdy odbijające się w jeziorze nad ranem. Garfield doskonale uchwycił tę przemianę, pokazując, iż prawdziwa siła nie polega na tym, co nasze ciało może zrobić, ale na tym, co nasza dusza jest w stanie pokonać. I tak, w tej niezwykłej roli, Garfield pokazuje, iż życie, choć czasem paraliżujące, może również być pełne miłości, humoru i nadziei, gdy tylko człowiek zdecyduje się, by patrzeć na nie w pełnej krasie.
Tick, Tick… Boom!
Andrew Garfield w 2021 roku udowodnił, iż jest aktorskim kameleonem, zdolnym wcielać się w najróżniejsze postacie z niezwykłą lekkością. Wcześniej widzieliśmy go jako zuchwałego bohatera w Niesamowitym Spider-Manie, zagubionego duchowo misjonarza w Milczeniu czy niezłomnego sanitariusza w Przełęczy ocalonych. Jednak to w filmie Tick, Tick… Boom! ukazał swój kolejny, mniej oczywisty talent – śpiew.
Pod czujnym okiem Lin-Manuela Mirandy, Garfield wcielił się w Jonathana Larsona, kompozytora, którego życie było jedną wielką gonitwą za marzeniami. W swojej roli Andrew nie tylko śpiewał – on przeżywał każdą nutę, każde słowo, każdy oddech. Jego interpretacja Larsona to nie tylko aktorstwo – to poetyckie wyzwolenie artystycznego ducha i ludzkiej kruchości.
Film, będący adaptacją autobiograficznego musicalu Jonathana Larsona, to nie tylko opowieść o młodym artyście próbującym zaistnieć w świecie Broadwayu. To uniwersalna historia o pasji, strachu przed porażką i nieustępliwej miłości do sztuki. Każda scena jest jak zapis ostatnich chwil przed wybuchem – tykająca bomba emocji, która ostatecznie eksploduje w wielkim katharsis. Dzięki kreacji Andrew Garfielda historia Jonathana Larsona zyskała nowe życie, przypominając nam, iż warto podążać za swoimi marzeniami, choćby jeżeli zegar nieustannie tyka.
Sztuka pięknego życia
W późniejszych latach Andrew zrzucił z siebie skórę chłopięcego amanta i wszedł na wyższy poziom aktorskiego wtajemniczenia. W filmie Oczy Tammy Faye oraz serialu Pod sztandarem nieba pokazał, iż potrafi być nie tylko czarujący, ale i niepokojąco autentyczny. Nie patrzył już na widza rozczulającym wzrokiem szczeniaka, ale raczej zimnym spojrzeniem kogoś, kto widział rzeczy, o których lepiej nie mówić przy obiedzie.
Jego kreacje wzbudzały skrajne emocje – od zachwytu po dyskomfort, a jednak zawsze hipnotyzowały. Zamiast chłopięcej energii, emanował szczerością na granicy znieczulicy, która momentami przypominała zrzut prawdy prosto na widza. Andrew nie gra ról – on je pochłania, trawi i wypluwa w formie perfekcyjnie podanego dania aktorskiego.
Jego kariera to malarskie płótno, na którym każda rola jest kolejnym pociągnięciem pędzla, a życie zdaje się być obrazem w złotej ramie, pełnym detali i ukrytych znaczeń. W 2025 roku odbyła się premiera kolejnej produkcji z jego udziałem, w której partneruje Florence Pugh. Zatem nie pozostaje nic innego, jak tylko iść do kina i podziwiać tego zacnego aktora oraz przekonać się, czym jest Sztuka pięknego życia.