5 powodów, dla których powinniście obejrzeć "Andora". Nie musicie choćby lubić "Star Warsów"

natemat.pl 4 godzin temu
Wielu pewnie myślało (i być może przez cały czas myśli), iż "Gwiezdne wojny" są niczym więcej jak spaceoperową rozrywką bez drugiego dna. Z jednej strony oczekujemy po nich prostego scenariusza pełnego epickich scen, z drugiej liczymy na pokaz godny pierwszych sezonów "Gry o tron"."Andor" balansuje między fenomenem uniwersum "dawno, dawno temu w odległej galaktyce" a niewykorzystanym dotąd potencjałem tkwiącym w twórczości George'a Lucasa. Rzućmy zatem okiem na listę powodów, dlaczego serial Tony'ego Gilroya powinien zobaczyć każdy.


Disney od 13 lat ma prawa do obszernej biblioteki Lucasfilm. Od tamtej pory w kwestii uniwersum "Gwiezdne wojny" podjęto wiele kontrowersyjnych decyzji kreatywnych. Widzowie otrzymali m.in. trylogię sequeli o Rey (w tej roli Daisy Ridley) i Kylo Renie (Adam Driver), której pierwsza część była kalką "Nowej nadziei", druga próbowała podważyć panujące w galaktyce status quo, a trzecia powróciła do bezpiecznej formuły dotychczasowej sagi o Skywalkerach.

"Star Warsy" znalazły się w miejscu, w którym – powiedzmy – na cztery produkcje tylko jedna jest faktycznie dobra. Taki stan rzeczy sprawia, iż choćby fani George'a Lucasa zaczęli powątpiewać w dalszy sens snucia kosmicznych opowieści. Dość kameralny "Łotr 1" z 2016 roku był wyjątkiem od reguły, pierwszy sezon "Mandaloriana" również, podobnie seriale animowane "Wojny klonów" i "Rebelianci". Nic jednak nie zdołało przywrócić widzom nadziei tak jak "Andor", który wyszedł ze starwarsowej strefy komfortu.

5 powodów, dlaczego warto obejrzeć serial "Andor"


Dwa sezony "Andora" wystarczyły, by postawić na nogi prawie cały fandom "Gwiezdnych wojen". Tony Gilroy ("Tożsamość Bourne’a") powiedział "nie" zbędnemu fanserwisowi, którym w innych produkcjach z uniwersum łatano dziury fabularne. Na geniusz nowego serialu, będącego bezpośrednim prequelem "Łotra 1", złożyło się wiele rzeczy, które postaramy się rozbić na czynniki pierwsze.

1. Tony Gilroy wie, jak pisać scenariusz


Z "Andora" moglibyśmy usunąć wszystkie gwiezdnowojenne ozdoby, a i tak jego fabuła trzymałaby się kupy. Fundamenty scenariusza zbudowano przede wszystkim na wątku rewolucji, realistycznym obrazie walki dobra ze złem i pasji Tony'ego Gilroya, który dzięki "Gwiezdnym wojnom" upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu – wykorzystał bogate lore kultowej serii jako pole do opowiedzenia dojrzałej historii, w której czuć prawdziwe – i tak nieoczywiste dla współczesnych "Star Warsów" – ryzyko.

Protagonista, czyli Cassian Andor, ginie w "Łotrze 1", co podświadomie zapewnia publiczności względne poczucie bezpieczeństwa. Mimo takiej dogodności Tony'emu Gilroyowi udaje się zaprowadzić widzów na sam skraj kanapy, by z niedowierzaniem i obawą wychylali się w kierunku ekranu telewizora. Bo fabuła "Andora" koncentruje się nie na jednostce, a na bohaterach zbiorowych. Na maluczkich zamiast na wielkich. Na architektach rewolucji, a nie na jej herosach.

Gilroy w pewnym momencie zbacza ze ścieżki wydeptanej przez poprzednich twórców "Gwiezdnych wojen", bawiąc się ironią losu i brutalną rzeczywistością życia pod butem Galaktycznego Imperium. W jego scenariuszu walka z kosmicznymi nazistami nie jest czymś błahym, co aż prosi się o żart w stylu Hana Solo. To śmiertelne ryzyko i poświęcenie, przy opisywaniu którego twórca choćby nie rozważa naiwnego motywu à la "księżniczka w opałach".

Płynne tempo, wyraźnie konsekwencje i minimalizacja wątków zmierzających donikąd – pomimo drastycznej zmiany tonu "Andor" jest spójny z resztą telewizyjnego i kinowego uniwersum.

2. "Andor" jest polityczny – uczy, bawiąc


Jak pisaliśmy w recenzji 2. sezonu "Andora", polityka od zawsze była nieodłączną częścią DNA "Gwiezdnych wojen". "W końcu przy tworzeniu "Nowej nadziei" z 1977 roku George Lucas inspirował się wojną w Wietnamie, a zwłaszcza momentem, w którym w konflikt zaangażowały się Stany Zjednoczone. Rebelia miała reprezentować partyzantów Wietkongu, a Galaktyczne Imperium – sami wiecie kogo. 'Star Warsy' – choć ubrane w szaty epickiej historii z serii 'od zera do bohatera' – od zawsze przemycały w swoich przepastnych kieszeniach antykolonialny przekaz" – czytamy w naTemat.

W obliczu obecnego renesansu faszyzmu i alt-rightowych ideologii "Andor" prezentuje się jako komentarz adekwatny do naszych czasów, który rzuca w dialogach pojęciami typu "wiza", by nie dać nikomu zapomnieć o tym, iż odległa galaktyka jest nam w rzeczywistości bardzo bliska. Gilroy traktuje historię (II wojnę światową, zimną wojnę lub bardziej szczegółowe wydarzenia – m.in. ostatni komunikat Polskiego Radia z 1 września 1939 roku) jako lekcję.

Poprzez rozrywkę, jaką są "Gwiezdne wojny", twórca "Andora" stara się uświadamiać odbiorców, podkreślając wagę ich roli w społecznych zmianach. – Wolność to czysta idea. Występuje spontanicznie i bez instrukcji. (...) choćby najmniejszy akt buntu popycha naszą sprawę do przodu. (...) Imperialna potrzeba kontroli jest tak desperacka, ponieważ jest nienaturalna – słyszymy w nieco banalnym, ale poruszającym manifeście bojownika o wolność imieniem Karis Nemik.

W żyłach "Andora" płynie myśl lewicowa. Widzimy to m.in. w odcinku z więzieniem na księżycu Narkina 5, w którym staje się jasne, iż wyzysk siły roboczej jest rdzeniem ucisku. Bardziej lewicowy mógł być tylko "Star Trek". Tym bardziej dziwi fakt, iż serial Gilroya powstał pod szyldem Disneya.

3. Popis Diega Luny i reszty aktorów


"Andor" może pochwalić się wachlarzem świetnie napisanych postaci, począwszy od "najlepszego szpiega Rebelii", czyli Cassiana, i liberalnej pani senator Mon Mothmy (Genevieve O'Reilly), a skończywszy na ekstremiście Saw Gerrerze (Forest Whitaker) i subtelniejszej od niego szarej eminencji o imieniu Luthen Raelu (Stellan Skarsgård).

W dwóch sezonach prequela "Łotra 1" zło jest złem, a dobro czasem musi posunąć się do nieczystych zagrywek, by wyrwać się z opresji. W scenariuszu wszyscy bohaterowie i ich przeciwnicy mają zarysowane motywacje – portret psychologiczny niektórych jest bardziej szczegółowy od reszty, niemniej nie znajdziemy u Gilroya sztucznego tłumu, który będzie nam obojętny.

Aktorsko "Andor" dorównuje poziomem samemu scenariuszowi. W obsadzie znalazło się mnóstwo teatralnie wykształconych aktorów, choćby odtwórczyni Kleyi Marki – Elizabeth Dulau, absolwentka prestiżowej londyńskiej Royal Academy of Dramatic Art, dla której serial Disneya i Lucasfilmu jest debiutem telewizyjnym. Czysto hollywoodzka gra miesza się tu z brytyjską szkołą aktorstwa.

Dwa lata temu "Andor" zdobył aż osiem nominacji do nagród Emmy (telewizyjnych Oscarów). Nikogo raczej nie zdziwi, jeżeli podczas najbliższej ceremonii wyróżniony zostanie Diego Luna ("I twoją matkę też"), Stellan Skarsgård ("Czarnobyl") i Genevieve O'Reilly ("Susza"). Ich role najbardziej rzucają się w oczy, aczkolwiek na pochwały zasłużyli też: Kyle Soller (odtwórca Syrila Karna), Adria Arjona (Bix Caleen) oraz Denise Gough (Dedra Meero).

4. Równowaga między efektami praktycznymi a CGI


Piękno oryginalnej trylogii George Lucasa tkwiło w szukaniu sposobu, jak ożywić przed kamerą fikcyjny świat pełen kosmicznych istot, futurystycznych statków i licznych planet, które z osobna posiadają własny, niepodrabialny ekosystem. Pierwsze "Gwiezdne wojny" zbudowano na efektach praktycznych – makietach, futrzastych kostiumach (patrz: Chewbacca), protezach, kukiełkach i dorysówkach (brakujące fragmenty dekoracji zastępowano malowanymi na tafli obrazami).

"Andor" łączy starą metodę Lucasa z popularnymi dziś efektami CGI. Większość scen w serialu kręcono albo w udekorowanym studiu, albo w prawdziwych lokacjach. Brutalistyczny kompleks Barbican w Londynie stał się stolicą galaktyki, czyli planetą Coruscant; hiszpański masyw górski Montserrat potraktowano jako tło dla planety Chandrila; w pierwszym sezonie wzgórzami planety Aldhani została dolina Glen Coe w zachodniej Szkocji.

5. Prequel "Łotra 1", którego nikt nie chciał, a każdy potrzebował


Serial poświęcony Cassianowi Andorowi? Postaci, którą poznajemy w "Łotrze 1" i w tym samym filmie widzimy, jak ginie podczas ataku pierwszej Gwiazdy Śmierci? Zapowiedź dzieła Gilroya początkowo nie robiła dużego wrażenia na fanach. Na całe szczęście okazało się, iż "Gwiezdnym wojnom" brakowało właśnie protagonisty, które nie ma mitycznej Mocy i jest bliższy szaremu Kowalskiemu z Tatooine niż potężnemu Jedi. "Andor" przerósł najśmielsze oczekiwania, stając się najlepszą produkcją telewizyjną w uniwersum. Inni scenarzyści powinni brać z niego przykład. Pytanie, czy podołają?

Nie przegap żadnej ważnej wiadomości i obserwuj nas w Google News!


Idź do oryginalnego materiału