Michał Dachtera: Jak powstało Towarzystwo?
Ryszard Liminowicz: 17 lutego 1989 roku w „Głosie Wielkopolskim” ukazała się notatka o zebraniu organizacyjno-wyborczym oddziału poznańskiego Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej. Spotkanie to odbyło się 25 lutego w sali klasztoru oo. Jezuitów przy ulicy Szewskiej.
fot. A. Karczmarczyk
Do naszego stowarzyszenia przystąpiło wówczas około 400 osób, przede wszystkim rodowitych Wilnian zamieszkałych w stolicy Wielkopolski, ale także ich potomków i małżonków. Na marginesie dodam, iż myśl o powołaniu takiej instytucji pojawiła się już kilka lat wcześniej na tle zmian wolnościowych 1980 roku, jednak wybuch stanu wojennego spowodował, iż pomysł ten trzeba było odłożyć w czasie.
MD: Czy jest Pan rodowitym Wilnianinem?
RL: Mama mieszkała w Wilnie, a tata kilka kilometrów dalej w Trzecikiszkach w okręgu wileńskim. Przed wybuchem II wojny światowej rodzice wyjechali do Piesiewicz na skraju Puszczy Nalibockiej na terenie dzisiejszej Białorusi, gdzie tata dostał pracę. Chociaż to tam się urodziłem, to jednak czuję się Wilniukiem, bo w moim domu rodzinnym mówiło się bardzo dużo o Wilnie.
MD: Jak wyglądały początki działalności towarzystwa?
RL: Jak już wspomniałem, początkowo nasza organizacja liczyła około 400 osób. Jednak w dużej mierze były to osoby nieznające się i niemające ze sobą wcześniej żadnego kontaktu. Niestety to rodziło pewne nieporozumienia, gdyż ludzie mieli różne wizje i przemyślenia, jak nasza organizacja powinna funkcjonować. To spowodowało, iż część osób się zniechęciła. Było wiele pomysłów, które jednak nie zmieniały się w działanie. Ja także początkowo byłem biernym członkiem, co prawda zapisałem się do sekcji geograficznej i historycznej, ale nie byłem we władzach i jakoś specjalnie się nie udzielałem.
MD: Kiedy stał się pan aktywnym członkiem?
RL: Kiedyś w Radiu Merkury usłyszałem audycję pani Doroty Juszczyk, która opowiadała o „Kwiatach Polskich” w Niemenczynie. Mówiła o Kapeli Wileńskiej, której zaproponowała przyjazd do Poznania – zespół odpowiedział, iż jakby ktoś zaprosił, toby przyjechali. Wtedy obrałem sobie za cel sprowadzić ich do stolicy naszego regionu. Misja zakończyła się sukcesem. W 1991 roku w sali kina Olimpia odbył się koncert, po którym zespół wyruszył w trasę. Ile było euforii i wzruszeń! To była naprawdę wielka sprawa.
MD: Jak długo jest pan prezesem towarzystwa?
RL: Prezesem jestem od 17 lat, wcześniej byłem zastępcą. Przez ponad trzy dekady członkostwa w towarzystwie poznałem wiele wspaniałych osób, wspomnę choćby tylko niedawno zmarłą kapitan Halinę Chmielewską ps. „Siena” z Armii Krajowej, uczestniczkę Akcji Burza, czy mojego poprzednika na stanowisku prezesa profesora i prorektora Akademii Rolniczej w Poznaniu, także żołnierza AK, Mieczysława Rutkowskiego. Są to moje ostatnie miesiące prezesowania, we wrześniowych wyborach na pewno nie będę kandydował. Mam już 80 lat i trzeba zrobić miejsce młodszym.
MD: Ilu członków liczy aktualnie stowarzyszenie?
RL: Aktywnych, czyli płacących składki jest około siedemdziesięciu. Nasze opłaty są symboliczne i bez wsparcia zewnętrznego trudno byłoby realizować zaplanowane działania, jak np. coroczne podarunki dla naszych rodaków na Litwie, które dostarczamy przed Bożym Narodzeniem. W ubiegłym roku zorganizowaliśmy akcję wspólnie z Caritas Archidiecezji Poznańskiej. W różnych projektach wspierają nas przedsiębiorstwa, ale także Urząd Miasta Poznania i Urząd Marszałkowski Województwa Wielkopolskiego.
MD: Świąteczna pomoc to tylko część działalności towarzystwa.
RL: Oczywiście. Organizujemy wycieczki, np. na Wileńszczyznę, Podole, Huculszczyznę i po naszej Wielkopolsce, ale także koncerty i wystawy. W przeszłości zapraszaliśmy polską młodzież z Litwy na wakacje do Polski.
MD: Ale waszym sztandarowym produktem są Kaziuki.
RL: Zgadza się. To impreza, która co roku przyciąga tysiące gości. W tym roku odbyła się już po raz 31.
fot. A. Karczmarczyk
To nie tylko koncerty, ale także wspólne śpiewanie, barwny korowód Jagiellonów i oczywiście kiermasz kaziukowy, na którym można spróbować wileńskich specjałów czy kupić rękodzieła. Od 2002 roku podczas Kaziuków wręczana jest także nagroda „Żurawina” za zasługi dla Polaków na kresach. Początki były skromne, zaczynaliśmy z Jerzym Garniewiczem z kabaretu Tey, współwłaścicielem restauracji „Kresowa”.
Na pierwsze Kaziuki w 1994 roku przyszło kilkadziesiąt osób. Od wielu lat towarzystwo organizuje także imprezę pod nazwą Bigos Nowogródzko-Wileński po Wielkopolsku.
MD: Czy to wydarzenie kulinarne?
RL: Nazwa ta wzięła się z pomieszania kultury kresowej i wielkopolskiej, a także splotu wydarzeń o charakterze religijnym, patriotycznym czy kulturalnym. Pierwszy „Bigos” zorganizowaliśmy w CK Zamek w listopadzie 1998 roku, w 200. rocznicę urodzin naszego wieszcza Adama Mickiewicza. Od 2010 roku uroczystości realizowane są w sali parafialnej i kościele pw. Bożego Ciała. W zeszłym roku z racji 230. rocznicy urodzin Aleksandra Fredy naszemu „Bigosowi” towarzyszyła wystawa poświęcona pisarzowi, którą prezentowaliśmy w Muzeum Kraszewskiego i w poznańskich szkołach. Oczywiście jak sama nazwa wskazuje, na imprezie nie może zabraknąć tytułowego dania.