W 1999 roku powychodziło trochę dobrych westcoastowych płyt. Pierwsze, które przychodzą na myśl to "Streetz Iz Tha Mutha" Kurupta, "I Want It All" Warrena G i "Section 8" MC Eihta. Jednak żadna z nich nie zaznaczyła się tak, jak "2001" Dr. Dre. Wczoraj minęło 25 lat od premiery tego klasyka. Dlatego też postanowiłem krótko o nim napisać. Nie będzie to recenzja, bardziej próba pokazania wpływu na scenę, ale nie tylko. Ten album bezapelacyjnie odcisnął swoje piętno na brzmieniu hip-hopu w tamtym czasie. Więcej nawet, zmienił rapowy mainstream nie do poznania. Dre'owi udało się to po raz drugi w karierze.
Historia
Za pierwszym razem Andre Young [prawdziwe imię i nazwisko Dre - przyp. red] zrobił to z "The Chronic" w 1992 roku. Zmienił całkowicie brzmienie hip-hopu, wprowadzając do niego sound oparty na p-funkowych samplach rodem z twórczości George'a Clintona. To na tym albumie poznaliśmy Snoop Dogga, Daza czy Kurupta. (Swoją drogą warto przypomnieć nasz wywiad z pełniącym kluczową rolę na tym albumie basistą Colinem Wolfem.) Kontynuował swój sukces przy okazji "Doggystyle" Snoopa, ale potem coś poszło nie tak. W 1996 roku Dre wydał pierwszy krążek w swojej własnej wytwórni Aftermath
Entertainment. "Dr. Dre
Presents: The Aftermath" zostało dosłownie zmieszane z błotem. Nuda i przeładowanie to najczęściej powtarzające się zarzuty do tego materiału. Wypuszczony w 1997 album The Firm, supergrupy, w skład której wchodzili Nas, AZ, Foxy Brown i Nature, był w dużej mierze przez Dre wyprodukowany. Wydawnictwo nie spotkało się z uznaniem krytyków i fanów, mówiono o pójściu kwartetu w zbyt popową stronę. Potem był oczywiście Eminem i "The Slim
Shady LP". I jasne, płyta pokazała, iż Doktorek ma jeszcze ten swój "złoty dotyk", zamieniający prawie wszystko, czego się tknie, w sukces, ale to tak naprawdę "2001" bezdyskusyjnie potwierdziło ten fakt, umacniając jego pozycję na scenie. Pierwotnie krążek miał się nazywać "Chronic 2000", ale tak właśnie zatytułował swoją składankę Suge
Knight, szef Death Row
Records i dawny biznesowy partner Younga, co ostatecznie zmusiło legendarnego producenta do zmiany tytułu na "2001".
Sprawdź też: "Hits from the Bong" - czyli jak wybuchała rapowa zielona rewolucja
Jeszcze trochę historii
Ten album zmienił tak naprawdę brzmienie sceny na lata. Jednak Dr. Dre nie zrobił tego sam. Do pomocy miał dobrych gości na mikrofonie, ale przede wszystkim doskonałych muzyków i producentów, którzy pomogli mu wykuć w kamieniu coś, na czym potem wzorowały się, i do pewnego stopnia wzorują dalej, pokolenia raperów i beatmakerów. Do jego ekipy dołączył Scott Storch, biały muzyk z Nowego Jorku, który swoją karierę rozpoczął, grając na klawiszach w The Roots. Tak jest, autor legendarnych bitów do takich hitów, jak "Lean Back" Terror Squadu czy "Candy Shop" 50 Centa jest oryginalnym Korzeniem. To partie jego klawiszy słyszymy na "Organix", pierwszej płycie zespołu z Filadelfii. Do teamu Dre doszli jeszcze Mike Elziondo grający na basie, później przez całe lata współpracujący z Doktorem, a także producent Mel-Man czy klawiszowiec Camara Kambon i Sean Cruse udzielający się na gitarze, a to i tak nie wszyscy, którzy są opisani w creditsach.
Jako jednego z głównych autorów charakterystycznego zestawu dźwięków na "2001" kojarzymy jednak przede wszystkim Storcha, nadwornego, można powiedzieć, dostarczyciela partii fortepianowych do bitów Andre Younga, przynajmniej do pewnego momentu. Dość powiedzieć, iż "Still D.R.E.", to w dużej mierze robota właśnie Storcha. I pomyśleć, iż gdyby nie pewna znana raperka, być może Dre i Storch nigdy by się nie spotkali. "Jak pierwszy raz byłem W L.A., wpadłem na moją starą znajomą Eve. W tamtym czasie była zakontraktowana w Aftermath" - powiedział Scott. Eve przedstawiła go Dre i reszta jest historią. "Nie miałem nic poza swoimi palcami. Żadnych kaset, żadnych płyt, żadnej muzyki. Dre powiedział: 'Zagraj na fortepianie'". "Big Egos" powstało następnego dnia.
Proces twórczy był niczym innym jak jamowaniem, to były po prostu próby tworzenia czegoś na żywo na instrumentach. Doktor prawie wszystkie numery, poza ostatnim na bicie Lorda Finesse, wyprodukował z Mel-Manem. Programował bębny, miksował, nadzorował cały proces twórczy, był kimś w rodzaju hip-hopowego Quincy'ego Jonesa. interesująca historia wiąże się ze wspomnianym już wyżej "Still D.R.E.". Pierwotnie pierwszym singlem miało być "The Next Episode", ale Jimmy Iovine, szef Interscope Records powiedział, iż płycie czegoś brakuje, jeszcze jednej piosenki, i on nie puści albumu w takim kształcie. Potem podczas sesji, któregoś dnia Doktor siedział w kuchni, robił sobie kanapkę, Scott Storch grał różne akordy na pianinie w pokoju obok. Nagle Dre usłyszał ten legendarny motyw, który dzisiaj wszyscy znamy na pamięć i powiedział, iż to jest to. Następnie wysłano kilka bitów do Jaya-Z, żeby napisał do nich teksty, ten wybrał "The Watcher" i właśnie "Still D.R.E.", które później stało się najbardziej rozpoznawalnym singlem z płyty.
Konoc-turn'al, MC znany z popularnego kiedyś numeru "Bad Intentions" też uczestniczył w procesie powstawania krążka. Pracę z legendarnym producentem wspomina następująco: "Dre dawał nam przestrzeń do tego, co chcieliśmy zrobić. Robił bity i dbał o to, żebyśmy mieli wszystko, czego nam potrzeba, czy to alkohol, czy zioło, cokolwiek. Dał nam tworzyć, a potem wybierał". "Nie mógłbym ci powiedzieć, jak wiele magii jest na taśmach, które są u Dre w szafie, a które deklasują robioną dzisiaj muzykę" - powiedział w jednym z wywiadów Storch o niewykorzystanych nagrywkach z tamtego okresu.
Sprawdź też: 25 lat "The Chronic" Dr. Dre - Colin Wolfe o kulisach pracy nad klasykiem (wywiad)
Wpływ na scenę
W poprzednim paragrafie wspominałem, iż "2001" zmieniło brzmienie hip-hopu. No dobrze, ale na czym to tak naprawdę polegało? Scott Storch tłumaczy temat następująco: "Miałem ten dziwny, mroczny styl, mocno oparty o brzmienia fortepianu. To jest coś, co stworzyłem, jeszcze mieszkając na wschodnim wybrzeżu Stanów i przeniosłem na zachód. Dre zaadaptował to. Wiedział, co z tym zrobić i stworzył z tego coś, co stało się brzmieniem zachodniego wybrzeża na lata. Przeszło z inspiracji Funkadalic do wciąż zajebistego i mrocznego brzmienia opartego o orkiestrowe motywy."
Dzięki tej płycie Aftermath Enertainment zaczęło być traktowanie poważnie jako wytwórnia. Można postawić tezę, iż to dzięki "2001" narodziły się kariery 50 Centa czy The Game'a. Ich oczywiście na płycie nie ma, chodzi o to, iż ten symfoniczno-fortepianowy sound, który Dre stworzył do spółki ze Scottem Storchem, był podwaliną tego, co później słyszeliśmy na "Get Rich Or Die Tryin'" czy "The Documentary". Krótko mówiąc, gdyby nie legendarny krążek z liściem marihuany na okładce, nie byłoby "In Da Club". Poza tym po "2001" każdy chciał robić takie rzeczy jak na zachodnim wybrzeżu. Pierwszymi z brzegu przykładami są Devin The Dude z "It's A Shame", Busta Rhymes z "Holla", ale przede wszystkim wielki hit Eve i Gwen Stefani "Let Me Blow Your Mind". choćby Jay-Z zrobił drugą część "The Watcher" z bliźniaczo podobnym bitem, do tego, który był w jedynce.
Kanye West przyznawał się do inspiracji albumem przy tworzeniu "This Can't Be Life" na "The Dynasty": "Słuchałem wtedy '2001' i tak naprawdę lubiłem bębny w 'Xxplosive'. Ułożyłem swoje dokładnie tak samo, połączyłem z przyśpieszonym samplem i dzisiaj to jest adekwatnie mój cały styl." Czyli Kanye de facto przyznał się, iż zawdzięcza w dużej mierze Dre swoje brzmienie z początków kariery. "2001" odcisnęło swoje piętno na soulu i R&B. "Bag Lady" Eryki Badu było oparte o motyw z "Xxplosive", Blu Cantrell wzięła cały bit do "What's The Difference" i nagrała wielki hit "Breathe" z Seanem Paulem. Była przecież też Mary J. Blige i jej "Family Affair" jakby rodem wyjęte z sesji nagraniowych na "2001". Poza tym cały West Coast chciał brzmieć jak Young. WC z "Guilty By Affiliation", czy nagrane dobre dwanaście lat po premierze krążka Dre "Follow Me Home" Jay Rocka, to pierwsze z brzegu przykłady. Inspiracje legendarnym wydawnictwem słychać też np. na "Good Kid, M.A.A.D City" Kendricka czy "Still Brazy" YG.
Sprawdź też: Skyzoo o pracy z Dr. Dre: "Dre słyszy muzykę inaczej niż ktokolwiek na świecie"
Na koniec
Na "2001" Dr. Dre, po "The Chronic", jeszcze raz zmienił grę na dobre, nagrywając album bardziej przemyślany, a co za tym idzie, lepszy. Jego struktura: takie a nie inne ułożenie kawałków i skitów, połączona z niespotykanym wcześniej soundem sprawiają, iż słucha się go jak dźwiękowego odpowiednika filmu. Może właśnie ze względu na ten krążek premiera "Detoxu" była nieustannie przekładana. Dre chciał, by jego dzieło było perfekcyjne. Wyszło potem, co prawda, "Compton", ale jakoś o genialności tego krążka dzisiaj nikt nie mówi. I jasne, parę ruchów w przypadku "2001" jest zastanawiających. Można sobie zadać pytanie, dlaczego ze starej gwardii brakuje gościnek Daza, RBX'a czy Lady Of Rage, a choćby Ice Cube'a. Czemu głównym MC na płycie jest nieznany nikomu wcześniej Hittman, który potem nagrał materiał dla Aftermath, ale płyta nigdy w majorsie nie wyszła, a jego kariera niestety legła w gruzach? Byli przecież na płycie Eminem potwierdzający po "Slim Shady LP" swoje umiejętności czy Xzibit, który chwilę później wszedł do głównego nurtu rapowych gwiazd. Nie zmienia to jednak faktu, iż "2001" to niezapomniany klasyk, płyta wielka, dzięki której zrodziło się co najmniej kilka artystycznych karier, do której po inspirację muzycy i producenci wracają po dziś dzień. Z okazji 25. rocznicy wydania włączcie sobie ją w tym miesiącu chociaż raz.