Prequel „Yellowstone” powraca w świetnej formie. 2. sezon „1923” to jeszcze większa stawka, jeszcze piękniejsze zdjęcia i jeszcze mocniejsze występy. Recenzujemy trzy odcinki.
Po finałowym sezonie „Yellowstone” pozostał głównie niesmak, słuch po spin-offach na razie zaginął, a najnowsze projekty Taylora Sheridana – ot, choćby „Landman” – wydają się być zaledwie cieniem tego, co ten twórca oferował jeszcze kilka lat temu. Powrót „1923” przychodzi więc w idealnym momencie, dając nadzieję na to, iż kultowe już uniwersum może wrócić do dawnej świetności, a Sheridan, owszem, wciąż potrafi.
1923 sezon 2 – jak wypada wielki powrót do Montany?
2. sezon „1923” (widziałam trzy pierwsze odcinki, które zresztą już zostały wyemitowane w USA) rozpoczyna się niedługo po zakończeniu akcji z finału 1. serii. W Montanie Jacob (Harrison Ford) i Cara (Helen Mirren) zmagają się z – przepięknymi, trzeba przyznać – koszmarami tamtejszej zimy, jak również Donaldem Whitfieldem (Timothy Dalton), bezwzględnym przeciwnikiem, który chce przejąć ich ranczo i podjął pierwsze działania w tym kierunku. Swoje dramaty przeżywa także Elizabeth (Michelle Randolph), która twardzielką nie jest i nie wydaje się być stworzona do życia w tym mroźnym piekle, choć odnoszę wrażenie, iż przed końcem serialu może się to jeszcze zmienić.

Tymczasem Spencer (Brandon Sklenar) i Alexandra (Julia Schlaepfer), rozdzieleni i poobijani na tysiąc sposobów, rozpoczynają podróż do Ameryki – okaże się ona wyzwaniem zwłaszcza dla angielskiej arystokratki, przemierzającej świat samotnie w dwudziestoleciu międzywojennym. Wciąż także śledzimy wątek ucieczki Teonny Rainwater (Aminah Nieves) z katolickiej szkoły, jak również ścigającej ją bandy pod przywództwem ojca Renauda (Sebastian Roché). To właśnie oni napotkają ostrą szeryfkę, graną przez Jennifer Carpenter, czyli pamiętną Debrę Morgan z „Dextera”.
1923 sezon 2 – zima w Montanie i długa podróż do domu
Trzy pierwsze odcinki rozkręcają się w dość powolnym tempie, skacząc z jednego miejsca do drugiego i oferując wszystkiego po trochu. Stawki niewątpliwie rosną i jeszcze będą rosnąć, ale na prawdziwe emocje i wielkie konfrontacje będziecie musieli poczekać. jeżeli chodzi o wątek Cary i Jacoba, pierwsze odcinki zachwycają mniej tym, co się dzieje na ekranie, a bardziej tym, jak to nakręcono. Wiadomo, filmowcy mają wiele powodów, aby kochać zimę, a ci, którzy odpowiadają za uniwersum „Yellowstone”, dodatkowo nie są aż tak ograniczeni telewizyjnymi budżetami. W „1923” oglądamy więc prawdziwie kinowe zdjęcia majestatycznych gór, ośnieżonych miasteczek i ludzkich zmagań z dziką naturą. A wszystko to w najwyższej jakości kostiumach i scenografiach.
„Piekło to zima” – mówi z offu Elsa (Isabel May), niezastąpiona narratorka, dla której musicie obejrzeć „1883” (jeśli jakimś cudem jeszcze tego nie uczyniliście), a kolejne zdarzenia potwierdzają jej słowa. To, co nie robiło aż takiego wrażenia w „Yellowstone”, gdzie wszyscy przemierzali Montanę terenówkami po gładkich drogach, w czasach prohibicji stanowi i mroczne tło, i często po prostu przyczynę ciągłych zmagań familii ranczerów. Jednocześnie jest to fascynujące uzupełnienie tego, co wiedzieliśmy o Duttonach zarówno z pierwszego z prequeli, jak i dziejącego się współcześnie „Yellowstone”. Chcecie wiedzieć, jak narodziła się Beth? Spójrzcie na Elsę, Carę, Alexandrę i Elizabeth. Sheridan buduje swoje uniwersum naprawdę mądrze i spójnie.

Po trzech odcinkach 2. sezonu „1923” (naprawdę szkoda, iż Paramount+ uparcie udostępnia krytykom tak niewielkie fragmenty sezonów swoich seriali; wydaje się, iż recenzje zyskałyby na jakości, gdybyśmy dostali do obejrzenia coś więcej niż wstęp) trudno sensownie oceniać fabułę, ponieważ po prostu za wiele się nie wydarzyło. W 3. odcinku mocno zaczyna wybijać się wątek Alexandry i jej podróży do Stanów Zjednoczonych, gdzie, podobnie jak ogromna większość imigrantów, musi przejść przez szereg procedur na Ellis Island. Oglądanie tego, co się z nią dzieje, sprawia nieomal fizyczny ból, a na dodatek to jeszcze nie koniec jej zmagań. Spencer w tym czasie dostaje przygodowy wątek z mafią, który robi o wiele mniejsze wrażenie.
Uniwersum „Yellowstone” zawsze oferowało widzom fenomenalne – i często nieoczywiste – występy aktorskie. 2. sezon „1923” to oczywiście jeszcze więcej charyzmy duetu Harrison – Mirren i jeszcze więcej magnetycznego złoczyńcy Daltona, ale po trzech odcinkach mam wrażenie, iż na największą gwiazdę wyrasta właśnie Julia Schlaepfer, raz harda, wygadana i zadziorna, innym razem cała rozdygotana i dosłownie rozpadająca się pod naporem tego, co życie rzuca na Alexandrę Dutton.
1923 sezon 2 – uniwersum Yellowstone ma się dobrze
Wszystko to razem składa się na dobry, choć trochę zbyt powolny, początek 2. sezonu „1923”. Jest mrok, są emocje, a stawki jeszcze nigdy nie były tak wysokie. Jest też nadzieja, iż Sheridan to wciąż ten sam twórca, który dzięki swoim licznym talentom i na przekór większości hollywoodzkich zasad zbudował prawdziwe imperium w środku Ameryki. Można było w to zwątpić, patrząc na finałową serię „Yellowstone”, ale trzeba przyznać, iż „1923” nie straciło na jakości nic a nic. Również jeżeli chodzi o scenariusz.

Wszystko wskazuje na to, iż przez najbliższe dwa miesiące będziemy cieszyć się tym, co napisał nam Sheridan, zupełnie jak za „starych dobrych czasów”. Jednocześnie trzeba przyznać, iż plan na uniwersum, pomimo takiego a nie innego losu „Yellowstone”, wciąż wygląda zachęcająco. Historia ranczerów z Montany fascynuje i wkręca bez reszty niezależnie od epoki, w której się dzieje. Sheridan najwyraźniej potrafi tworzyć nowe, tak samo charakterne postacie Duttonów bez końca – pozostaje więc czekać na „1944” i inne zapowiadane seriale. Nie wiem, czy prawdą okaże się, iż najlepsze dopiero przed nami – ale z pewnością przed nami jeszcze wiele dobrego.