Pod koniec lipca mój redakcyjny kolega Janek Brzozowski negatywnie zrecenzował 13 dni do wakacji, nowy film Bartosza M. Kowalskiego, pisząc, iż ironiczny seans to jedyny sposób, by czerpać z tej produkcji przyjemność. Pozwolę się nie zgodzić i napisać o slasherze Kowalskiego w sposób bardziej przechylny, bo – w całkiem nieironiczny sposób – bawiłem się na nim dobrze.
Jeśli ktoś wcześniej nie zetknął się z tym tytułem, krótko o fabule: historia opowiada o Paulinie, która w swoim bardzo nowoczesnym domu (z zabezpieczeniami sterowanymi przez aplikację) organizuje imprezę pod nieobecność jej ojca. Oprócz znajomych obecny jest także jej brat, z którym Paulina wciąż się kłóci z powodu ich matki. To właśnie ta grupa musi zmierzyć się z tajemniczym napastnikiem, który zjawia się w domu i odcina całemu towarzystwu możliwość ucieczki. Ekipa domyśla się, iż do środka mogła dostać się osoba, która ma już na koncie kilka zabójstw.
Zanim film dociera do momentu, w którym młodzież musi walczyć o życie – a następuje on mniej więcej w połowie projekcji – reżyser pozwala nam poznać całą ekipę. Oczywiście nie są to najbardziej skomplikowane charaktery i większość da się podsumować jednym zdaniem, ale to uroki gatunku – postaci potrzebne są w dużej mierze po to, by ginąć w brutalny i – optymalnie – widowiskowy sposób. Kowalski ma ten schemat wyćwiczony już choćby dzięki W lesie dziś nie zaśnie nikt sprzed pół dekady – tam jednak całość była bardziej meta i stanowiła komentarz do zasad rządzących gatunkiem. 13 dni do wakacji jako home invasion jest już stworzone na poważnie, a zagrożeniem nie są fantazyjne stwory, ale człowiek (choć w fantazyjnej i niepokojącej masce). W filmie jest stosunkowo kilka humoru – o ile jeszcze w interakcjach bohaterów na imprezie poprzedzającej masakrę odnaleźć można trochę luzu, o tyle później robi się całkiem mrocznie. W związku z tym, iż film trwa około 80 minut, z czego połowa to wprowadzenie, kolejne morderstwa następują po sobie dość szybko, a reżyser nie poświęca wiele czasu każdemu z nich – śmierci są szybkie, brutalne i niekiedy szczególnie nieprzyjemne.
Z dzierżącym kuszę zabójcą mierzą się m.in. chłopak Pauliny i jej najlepsza przyjaciółka, jednak choć mają oni dla siebie trochę czasu ekranowego, to właśnie o Pauli można po seansie powiedzieć najwięcej. Wcielająca się w nią Katarzyna Gałązka dostała najtrudniejsze aktorskie zadanie, bo to ona prowadzi nas przez całą sytuację, coraz bardziej zapadając się w otchłań szoku i przerażenia. Wrażenie robi szczególnie jedna scena, w której aktorka wyraża autentyczną, szczerą rozpacz, dzięki czemu można poczuć ciężar kolejnych śmierci i całej sytuacji.
Bohaterowie filmu Kowalskiego nie są przy tym w żaden sposób „polscy” – w produkcji w zasadzie nie ma nawiązań do naszej rzeczywistości, co czyni ją w większym stopniu uniwersalną, a obsada jest młoda i nieopatrzona. Najbardziej znany aktor, który wciela się w ojca Pauliny i jej brata, pojawia się tylko w jednej scenie i nigdy nie widzimy jego twarzy. Ciekawi mnie, jak 13 dni do wakacji odebraliby np. widzowie amerykańscy, którzy jednak częściej niż my mają do czynienia z nowymi slasherami. Zakładam, iż zwróciliby uwagę na twist z końcówki filmu, który – przyznam – zaskoczył mnie i sprawił, iż 13 dni do wakacji zostało w mojej głowie na dłużej. Z pewnością jednak może on podzielić widzów. Odpuściłbym jedynie ostatnią scenę, kończąc produkcję minutę wcześniej – mocniejszym akcentem.
Od strony realizacyjnej 13 dni do wakacji prezentuje się bez zarzutu – wnętrza pogrążonego w zmroku domu są dobrze sfotografowane (i, co ważne, wszystko jest świetnie widoczne), a muzyka dobrze potęguje klimat.
Można filmowi Kowalskiego trochę zarzucić. Pisałem już o epilogu, który wydał mi się zbędny. Nieco skróciłbym też wprowadzenie, a rozszerzyłbym część z utknięciem w domu i uciekaniem przed oprawcą (szczególnie, iż potrafi ona trzymać w napięciu), dając bohaterom trochę więcej czasu w opracowanie działania i próby zmierzenia się z nim. Szanuję jednak wybory Kowalskiego i cieszę się, iż przez cały czas próbuje swoich sił w kinie gatunkowym, dając przy okazji szansę wykazać się młodym aktorom i wprowadzić trochę świeżości na rynku. Efekt końcowy to konsekwentny, udanie korzystający ze schematów horror, który potrafi też zaskoczyć.
Film trafi do kin w piątek 8 sierpnia, a już teraz można go obejrzeć na Octopus Film Festival.