12 świetnych rapowych płyt z pierwszej połowy 2025 roku

popkiller.pl 2 godzin temu

Lato za nami, więc już lekko "na chłodno" pokusiłem się o podsumowanie najlepszych moim zdaniem płyt, jakie wyszły w pierwszej połowie tego roku. Sporo tu rzeczy z Kalifornii, ale są też propozycje z Nowego Jorku, Detroit, Chicago czy Wielkiej Brytanii. Zaczynamy.

Kota The Friend - NO RAP ON SUNDAY

Kota nie zawodzi, dostarczając kolejną mocną pozycję w dyskografii. Na "No Rap On Sunday" znów daje nam konkretną dawkę muzyki, w której wyraźnie czuć soulowego ducha. To świetnie przerapowany krążek o tym jak ważna jest rodzina, ale też między innymi o osobistych sukcesach, o tym, by nie dać się ściągać na dno przez innych i skupiać na dążeniu do obranego celu. Po prostu pozytywny vibe w najlepszym wydaniu, w sam raz do pochillowania w niedzielne popołudnie. Warto posłuchać.

Larry June, 2 Chainz & The Alchemist - Life Is Beautiful

Przyznam, iż na początku mi ten album nie przypasował i to głównie przez bity Alchemista, które brzmiały według mnie jak odrzuty z sesji na "The Great Escape". Jednak wraz z kolejnymi przesłuchaniami przekonałem się i mogę spokojnie powiedzieć, iż to udany projekt. Larry i Chainz stanowią, wydawało by się, nieoczywiste połączenie, ale ono się sprawdza, a wujaszek Al wykonał naprawdę porządną robotę i choćby niektóre lekko trapujące bity bardzo dobrze wpasowują się w resztę tego, co przygotował. Ten krążek to definicja motywacyjnego lifestyle rapu, więc jeżeli zastanawiacie, w co zainwestować wasz hajs, to wiecie do kogo uderzać.

Lil Keke - Legend Hotel

Don Ke zrobił świetny album, kontynuując bardzo dobrą passę, jaką ma od dobrych kilku lat. Dostajemy tu z grubsza to samo, co słyszeliśmy na "Can't Rain Forever" czy "25 Summers", ale po co to zmieniać, skoro wszystko tu do siebie pasuje? "Legend Hotel" to doskonałe melodyjne południowe bity między innymi autorstwa legendarnego Mr.'a Lee i wyluzowana pełna swaggu nawijka Kekego, a zarazem kolejny krążek pokazujący, iż rapowi weterani wciąż potrafią dobrze brzmieć. Jak się starzeć, to tylko tak.

Brother Ali & Ant - Satisfied Soul

Ostatnie płyty Brata Alego jakoś mnie nie przekonały. Zarówno na "Secrets & Escapes", nagranej wspólnie z Evidencem, jak i na "Love & Service", zrobionym z producentem o pseudonimie unJUST, brakowało mi jakieś iskry. Dlatego, kiedy w świat poszła wieść o tym, iż Ali znów łączy siły z Antem, ucieszyłem się, bo ich nagrane w duecie albumy zawsze trzymały poziom. Nie inaczej jest w przypadku "Satisfied Soul". Chemia między gospodarzami jest słyszalna od pierwszej nuty, a za potwierdzenie tych słów niech służą tak rewelacyjne numery, jak "D.R.U.M." czy "Cast Aside".

McKinley Dixon - Magic, Alive!

McKinley Dixon wrócił po dwóch latach od "Beloved! Paradise! Jazz!?". "Magic, Alive!" to doskonale nawinięta, pełna emocji płyta o stracie bliskiej osoby i w pewnym sensie również o radzeniu sobie z tą stratą. Produkcja, tak jak na wcześniejszych krążkach Dixona, jest mocno osadzona w jazzie i wymaga co najmniej kilku przesłuchań, żeby wyłapać wszystkie instrumentalne smaczki. Ten odsłuch nie zajmie Wam dużo czasu, bo całość trwa zaledwie 35 minut. Nic tylko włączać.

Saba & No I.D. - From The Private Collection Of Saba And No I.D.

To jest album na swój sposób wyjątkowy. Po pierwsze dlatego, iż stanowi zapis współpracy przedstawicieli dwóch różnych pokoleń chicagowskiej sceny rapowej. Po drugie, ponieważ No I.D. wrócił nim do produkowania pełnych projektów i jednocześnie zapewnił bardzo eklektyczną oprawę muzyczną. Saba oczywiście znów stanął lirycznie na wysokości zadania, więc tym bardziej warto pokusić się o sprawdzenie całości. Zwróćcie uwagę szczególnie na kawałek "How To Impress God".

Jon Connor & KLC - 24

Reprezentujący Michigan Jon Connor spełnił tą płytą dziecięce marzenie, ponieważ nagrał ją z KLC, członkiem legendarnej formacji Beats By The Pound i także producentem, za pomocą którego zdecydował, iż zostanie raperem. KL zapewnia tu bujający głową nowoorleański bounce, a Connor doskonale wie, jak się na nim poruszać, bawiąc się flow jak dziki. jeżeli lubicie klimaty w stylu No Limit Records, "24" jest zdecydowanie dla Was. Fani labelu z logiem czołgu na pewno też docenią gościnnie zwrotki Fienda, Maca i Mr. Serv-Ona, weteranów południowego rapu, którzy zyskali popularność właśnie w wytwórni Mastera P. Dla mnie bomba.

LaRussell & Tope - BE HOME BEFORE THE STREET LIGHTS COME ON

LaRussell to zawodnik z Vallejo w Kalifornii, który jest w niesamowitym gazie od 2018 roku. W samym tylko 2024 wydał aż siedem projektów, a tyle samo przygotował w minionym półroczu. Problem z tym, co nagrywa, jest taki, iż są to głównie materiały trwające po dwadzieścia kilka minut, więc trudno je choćby w większości nazwać albumami. Jednak zwykle nie schodzą poniżej wysokiego poziomu. Podobnie jest z "BE HOME BEFORE THE STREETS COME ON", któremu najbliżej do pełnowymiarowego solowego krążka. Stały współpracownik Russella Tope przygotował bardzo klimatyczne, bujające bity z dodatkiem żywego saksofonu, a LaRussell, jak zawsze świetnie na nich popłynął z charakterystyczną dla siebie stylówką. Idealne na lato, nie tylko dla tych, którzy lubą słuchać rzeczy z Bay Area.

Bruiser Wolf - POTLUCK

Ostatnia płyta Bruisera jakoś niespecjalnie mi przypasowała. Brak na "My Story Got Stories" było tej świeżości, jaką poczułem na "Dope Game Stupid". Jednak "POTLUCK" jest wyraźnym powrotem do formy. Bruiser Wolf wybrał naprawdę interesujące podkłady do swoich offbeatowych, pełnych humoru nawijek, a "Over Looks" jest jednym z moich ulubionych numerów w tym roku. Ma absolutnie hipnotyzującą warstwę muzyczną i pokazuje, iż protegowany Danny'ego Browna potrafi wyjść tekstowo poza pimpowsko-dillerowy schemat.

Blu & August Fanon - 40

Blu postanowił wydać płytę z okazji 40 lat życia. w tej chwili ma za sobą 42 wiosny, ale jak powiedział, ten krążek jest zapisem przemyśleń, jakie miał, kiedy przekroczył tę magiczną granicę wieku średniego. Słychać to już w otwierającym utworze tytułowym, w którym patrzy z dystansu na dotychczasową karierę. Muzykę na płycie zapewnił August Fanon mający za sobą współpracę z Mach-Hommym, billym woodsem czy Westside Gunnem. To bardzo soulowe, nieco surowe bity, przywodzące na myśl najlepsze produkcje Madliba.

Aminé - 13 Months Of Sunshine

Przedostatnią pozycją w zestawieniu jest "13 Months Of Sunshine" od Aminé, jednego z najciekawszych w tej chwili raperów i wokalistów na scenie. Muzyka, jaką tu dostajemy, oscyluje gdzieś między house'em, funkiem a disco, więc skojarzenia z "Proteą" Kota The Frienda nasuwają się same. Zresztą wiadomo nie od dziś, iż Aminé lubi takie klimaty, bo już eksperymentował z nimi na "TwoPointFive" i "Kaytraminé". Tematyka, jaką tutaj porusza, jednak nie zawsze wywołuje uśmiech na twarzy, bo obok letniaczkowego "Vacay" mamy zahaczające o kwestię depresji "Sage Time". Bardzo interesująca brzmieniowo i niesamowicie wpadająca w ucho płyta.

A no i warto przypomnieć, iż muzyczna porcja słońca od Aminé rozgrzeje nas już w grudniu, bo raper wystąpi w Warszawie.

Little Simz - Lotus

Na sam koniec akcent brytyjski, czyli najnowsza rzecz od Little Simz. Laureatka Popkillera za krążek "NO THANK YOU" stworzyła chyba jedną z najważniejszych w swojej karierze płyt. Wydawnictwo jest w pewnym sensie odbiciem stanu emocjonalnego raperki spowodowanego zakończeniem przyjacielskiej relacji z Inflo, producentem jej trzech poprzednich albumów. Trochę tu złości, ale też świetnych dojrzałych tekstów między innymi o różnych aspektach relacji międzyludzkich. Za eklektyczną warstwę muzykę tym razem odpowiada współpracujący z jazzowo-afrobeatowym składem Kokoroko Miles Clinton James. Dużo tu odniesień do funk rocka, soulu, czy wspomnianych afrykańskich brzmień.

A Wam co najbardziej przypadło do gustu w pierwszej połowie roku?

Idź do oryginalnego materiału