100 najlepszych filmów XXI wieku. Lista „New York Timesa”

angora24.pl 12 godzin temu

Pierwsza dziesiątka wyraźnie układa się w łańcuch lęków i żądz, który zaczyna się od „Parasite”, gdzie pod jednym dachem zderzają się luksus i nędza, uświadamiając nam, iż klasowa przepaść potrafi być śmiertelnie bliska. Z tej samej społecznej presji wyrasta „Moonlight”: dorastający Chiron tłumi queerową tożsamość, bo wie, iż każde odstępstwo od kultury macho grozi przemocą i odrzuceniem. Kiedy ambicja zastępuje bliskość, rodzi się „The Social Network” – opowieść o Facebooku, który miał łączyć ludzi, a zamiast tego rozbija przyjaźń, bo dla Marka Zuckerberga ważniejsze od wspólnego sukcesu są wpływy i władza. Logiczny skutek tej erozji wartości oglądamy w filmie „To nie jest kraj dla starych ludzi”, gdzie walizka pieniędzy uruchamia spiralę przemocy.

Na ekranie i w życiu często tak bywa, iż prawo ugina się pod ciężarem chaosu, a to rodzi ból. Chęć ucieczki od bólu w „Zakochanym bez pamięci” kończy się fiaskiem, bo wymazanie cierpienia usuwa także miłość i czyni wspomnienia bezwartościowymi. Podobnie jest w filmie „Aż poleje się krew” – tu pogoń za zyskiem pożera wszystkie więzi, bo potentat naftowy Daniel Plainview zamienia kapitalizm w religię, w której jedynym dogmatem jest dominacja. Gdy marzenia pękają, wkraczamy w „Mulholland Drive”: hollywoodzki sen bohaterki rozpada się w surrealistycznym koszmarze, pokazując, iż fabryka snów, sama w sobie, może być potworem. „Uciekaj!” dorzuca przerażającą wizytę u przyszłych teściów, obnażając rasizm ukryty pod uśmiechem liberalnej Ameryki, a „Spirited Away: W krainie bogów” wysyła dziewczynkę do świata duchów, by przypomnieć, iż dojrzewanie to walka o własne imię pośród cudzych pragnień. Na koniec „Spragnieni miłości” zatrzymują czas w dusznym Hongkongu, gdzie dwoje sąsiadów boi się wykonać krok ku miłości, dowodząc, iż czasem najtrudniej przekroczyć tę granicę, którą sami sobie wyznaczyliśmy.

W środkowej części listy warto wypatrywać kilku tytułów, które z polską publicznością rezonują szczególnie mocno. „Strefa interesów” zatrważa, ukazując, jak tuż obok obozu Auschwitz rodzina komendanta żyła, jakby nic się nie działo. „Bękarty wojny” Quentina Tarantino to wymyślona historia, w której grupa żołnierzy poluje na nazistów. „Życie na podsłuchu” opowiada o tajnej policji w NRD, która podsłuchuje artystów – coś, co przypomina czasy PRL. „Anatomia upadku”, nagrodzona Złotą Palmą w Cannes, to film o procesie sądowym, w którym nikt nie wie, gdzie leży prawda: takich spraw nie brakuje nigdzie na świecie, także w Polsce. „Grand Budapest Hotel” Wesa Andersona przenosi nas do eleganckiego, starego hotelu w fikcyjnym kraju Europy Środkowej, którego atmosfera przypomina tę z przedwojennych kurortów Krynicy. Irańskie „Rozstanie” oraz meksykańska „Roma” odsłaniają rodzinne i klasowe napięcia tak uniwersalne, iż brzmią znajomo także w polskim bloku.

Każdy film z listy New York Timesa ma własną supermoc, która sprawia, iż trudno o nim zapomnieć. „Zniewolony. 12 Years a Slave” chwyta za serce, bo pokazuje prawdziwe cierpienie i siłę człowieka, który nie traci nadziei. „Incepcja” bawi umysł jak najlepsza zabawa logiczna. „Oppenheimer” przypomina, iż choćby geniusz musi zmierzyć się z ciężarem swoich wynalazków. „Interstellar” łączy wielką przygodę w kosmosie z prostym pytaniem: jak daleko można się posunąć, żeby uratować rodzinę? „Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia” zachwyca przygodą, przyjaźnią i odwagą, jak w klasycznej baśni. „Kill Bill” hipnotyzuje choreografią walk, za to równie efektowny „Gladiator” oferuje bohatera, któremu kibicuje się znacznie łatwiej. „Czarny łabędź” to niestarzejące się ostrzeżenie, iż pogoń za perfekcją może przerodzić się w koszmar. „Grawitacja” trzyma w napięciu, zaś „Borat” rozbraja śmiechem i jednocześnie wytyka, jak absurdalne potrafią być uprzedzenia. „Czarna Pantera” łączy superbohaterstwo z dumą z korzeni, dając widzom poczucie siły i reprezentacji.

Od koreańskiego „Parasite” po norweskiego „Najgorszego człowieka na świecie”, od kameralnej „Frances Ha” po szalone „Wszystko wszędzie naraz” – lista New York Timesa nie jest smacznym zlepkiem przypadkowych hitów, ale lustrem epoki. Te filmy, bez kompleksów balansujące między popem a głębią, potrafiące w jednej scenie rozbawić, by w następnej ukłuć, łączy zawsze wyrazista ręka reżysera i zdolność dotykania naszego strachu, pragnień i obsesji. Bo najlepsze kino nie powinno być wygodne. Ma nam wbić w sumienie drzazgę refleksji, której nie wyrwiemy zaraz po napisach końcowych.

Idź do oryginalnego materiału