Nie, Jadziu, na mnie nie licz. Wyszłaś za mąż to teraz bądź przy mężu, a nie przy mnie. Nie potrzebuję obcych ludzi w moim domu oświadczyła stanowczo Halina.
Jadzia gwałtownie przełknęła ślinę, zaciskając dłoń na telefonie. W gardle stanęła jej kula. Nie spodziewała się takiego protekcjonalnego odmówienia.
Mamo… Przecież on nie jest obcy. To mój mąż, twój zięć. Nie prosimy, żebyś kupiła nam mieszkanie, tylko żebyśmy mogli u ciebie trochę pomieszkać, dopóki nie zbierzemy na wkład własny.
Usłyszała krótki, pełen irytacji śmiech.
Znam to, kochanie. Wpuścisz ich na chwilę, a potem nie wyrzucisz. Najpierw wkład własny, potem remont, a później jeszcze coś innego. I zero spokoju dla mnie. Nie, Jadziu, nie gniewaj się, ale ja z twoim ojcem wszystko robiliśmy sami, nikogo nie obciążając. Wy też sobie jakoś poradźcie.
Mamo, niby jak mamy sobie poradzić? nie poddawała się Jadzia. Wiesz przecież, iż oboje pracujemy, oszczędzamy na wszystkim. Prawie cała wypłata idzie na czynsz. W tym tempie, z takimi cenami, uzbieramy co najwyżej na karton po lodówce.
A komu teraz łatwo? głos matki stał się ostrzejszy. Ja z twoim ojcem ani dnia nie mieszkałam u rodziców. Sami przez to przeszliśmy i nikomu się nie żaliliśmy.
Sami, sami… Mamo, tylko nie opowiadaj mi takich rzeczy. Przecież pamiętam! Pamiętam, jak babcia wam pomogła.
Nie porównuj, to co innego. Babcia pomogła, bo chciała i mogła. My niczego nie prosiliśmy. Ja na to mieszkanie zapracowałam uczciwie, z twoim ojcem w dodatku…
A ja nie prosiłam, żebyś mnie rodziła w cholerę wyrzuciła z siebie Jadzia i rozłączyła się.
W środku kipiało jej z oburzenia. Może mama miała prawo odmówić, ale sposób, w jaki to zrobiła… Jakby zbudowała własne imperium, a Jadzia, niecna córka, próbowała wtargnąć do raju na cudzym grzbiecie. A przecież wcale tak nie było.
…Kiedy Halina dowiedziała się, iż jest w ciąży, choćby nie była zamężna. Andrzej, ojciec Jadzi, był lekkoduchem, jeszcze się nie wyszalał i nie szukał dodatkowych obowiązków. Jego matka była podobna dawno rozwiedziona, w wiecznych poszukiwaniach szczęścia. Dlatego Halina zwróciła się o pomoc do Wandy Stefanówny babci Andrzeja.
Wanda Stefanówna, usłyszawszy o sytuacji Haliny, aż się rozpłakała z radości, mocno ją przytuliła i obiecała pomoc.
Kochanie, choćby nie myśl, tylko rodź. A ja sobie z Andrzejem porozmawiam zapewniała. A skoro tak wyszło, to pewnie wam dom przepiszę. Do córki się przeprowadzę. I tak już mi ciężko samej, a Ania pomoc w gospodarstwie się przyda. A wy będziecie mieli gdzie dziecko wychować.
Wando Stefanówno, co wy mówicie? Halina nie wierzyła własnym uszom. To przecież cały dom, nie pudełko od zapałek!
A ja go przecież ze sobą na tamten świat nie zabiorę. Ja szczęśliwa nie byłam, to niech ty będziesz westchnęła starsza kobieta.
Wanda Stefanówna dotrzymała słowa, a choćby zrobiła więcej. Darowiznę spisała na Halinę, wiedząc, iż wnuk to nie najwierniejszy mąż. Halina zaś wymieniła dom na dwupokojowe mieszkanie.
Z narodzinami Jadzi nic się nie zmieniło. Andrzej hulał i zdradzał, a jego wkład w życie rodzinne ograniczał się do pensji. I to nie zawsze często ją „gubił”.
Halina wszystko wiedziała, ale postanowiła znosić. Narzekała, czasem choćby płakała, ale męża nie wyrzucała.
Dzieciom zawsze lepiej w pełnej rodzinie mówiła swojej matce, gdy ta radziła rozwód. Jak Jadzia skończy osiemnaście lat, wtedy odejdę.
Jadzia miała jednak zupełnie inne zdanie. Wolałaby żyć z samotną matką i gwałtownie dorosnąć, niż być wieczną „pocieszycielką” czyichś łez, słuchać ciągłych awantur i rozdzielać rodziców.
Halina jakoś dotrwała do osiemnastki Jadzi i, zgodnie z planem, wniosła o rozwód. Córka już się ucieszyła, ale za wcześnie.
Jadziu, teraz jesteśmy tylko we dwie. Obie dorosłe, więc wszystko sobie po połowie oznajmiła matka. W tym miesiącu masz wakacje, ale od następnego czynsz i zakupy dzielimy na pół.
Jadzia studiowała dziennie, więc przeraziła się. Owszem, miała stypendium. Ale to były grosze, które ledwo starczały na chleb. A matka przyzwyczaiła się do pełnowartościowych posiłków, z mięsem, rybą i warzywami. Jadzia próbowała negocjować oddzielne półki w lodówce, ale bez skutku.
Żadna dorywcza praca nie dawała tyle, ile musiała oddawać matce co miesiąc. Musiała znaleźć stałą posadę.
Po pół roku Jadzia rzuciła studia. Teoretycznie mogła przejść na zaoczne, ale wiedziała, iż i tak nie miałaby czasu w naukę. A który pracodawca chciałby zatrudniać studentkę?
To decyzja, która odbija się jej czkawką do dziś. Gdziekolwiek się zgłasza wszędzie wolą kandydatów z dyplomem. choćby na stanowisko pakowacza w magazynie.
Najpierw obwiniała siebie, ale potem, po rozmowach z rówieśnikami, zrozumiała: po prostu nie dano jej startu w życiu.
Matka na wieść o rezygnacji ze studiów zareagowała spokojnie.
Widocznie nie twoja droga stwierdziła tylko.
Od tamtej pory żyły jak współlokatorki. Bez awantur, ale i bez ciepła.
Minęło dziesięć lat. Jadzia wyszła za mąż. Razem z Krzysztofem wynajmowali kawalerkę na obrzeżach. On pracował jako elektryk. Zawód ważny, ale płacili mu grosze. Trochę dorabiał, ale te pieniądze szły na buty, leczenie zębów albo łatanie dziur w budżecie. Coś udało się odłożyć, ale…
jeżeli tak dalej pójdzie, będziemy zbierać ze dwanaście lat, nie mniej westchnął Krzysztof, patrząc w ekran telefonu.
Wtedy Jadzia uznała, iż czas porozmawiać z matką. Ta miała dwupokojowe mieszkanie, w którym jeden pokój stał pusty.
Ale, jak się okazało, Halina nie paliła się do przygarnięcia córki. A już na pewno nie z „obcym człowiekiem”.
Jadzia nie wiedziała, jak to przyjąć. Rozumiała, iż życie












