SCARLETT JOHANSSON: – Czytam mnóstwo scenariuszy, oglądam wiele filmów i bardzo rzadko wpada mi w ręce tekst taki jak ten. Oryginalny, autentyczny, interesujący. Czytając go, czułam ogromne zaangażowanie, podobał mi się dynamizm tej historii, nieoczywisty charakter głównej bohaterki. Próbując ją rozgryźć, zrozumiałam, iż mam do niej osobisty stosunek, iż chcę się tym zająć.
Ten film był w jakimś stopniu ukłonem w stronę korzeni pani rodziny?
Nie podjęłabym się reżyserii „Eleanor Wspaniałej”, gdybym się nie identyfikowała jako Żydówka. Ten film musiała realizować osoba należąca do tego świata. W przeciwnym razie nie uzyskałoby się wiarygodności. Ale to nie był akt odzyskiwania tajemnic moich bliskich. Dzieje mojej rodziny i tożsamość żydowska, owszem, są w to wplecione, ale to tylko jeden z aspektów, który mnie interesował.
Kilka lat temu dowiedziała się pani, iż podczas drugiej wojny światowej część pani rodziny zginęła w getcie warszawskim. Jak ta informacja na panią wpłynęła i czy odczuwa pani jakikolwiek sentyment do Polski?
Mój pradziadek od strony matki w okresie międzywojennym wyemigrował do Nowego Jorku, ale jego brat Mosze Szlamberg z dalszą rodziną zdecydował się pozostać w Polsce. Mieszkali w okolicy Grójca. W 1942 r. on i jego krewni znaleźli się w getcie, gdzie prawdopodobnie zostali zamordowani przez Niemców. Podobnie jak Bessie, przyjaciółka filmowej Eleanor, mój dziadek nigdy nie wspominał, przez co jego bliscy przechodzili, nie chciał pamiętać. Zadziałał mechanizm wyparcia.
















