[Recenzja] Stevie Wonder - "Innervisions" (1973)

pablosreviews.blogspot.com 3 miesięcy temu


Jeden z tych albumów, których brak w jakimkolwiek zestawieniu płyt wszech czasów byłby ogromnym niedopatrzeniem. To właśnie na "Innervisions" Stevie Wonder ostatecznie, ponad wszelką wątpliwość potwierdził, iż jest prawdziwym, dojrzałym artystą, a nie jedynie produktem masowo nagrywającym kolejne schematyczne płyty. Ta przemiana z cudownego dziecka wytwórni Motown, w twórcę sprawnie korzystającego ze swobody artystycznej, nastąpiła już na wydanych rok wcześniej "Music of My Mind" i "Talking Book". Albumach udanych, pokazujących Wondera jako świadomego i mającego na siebie pomysł muzyka, z paroma wybitnymi momentami, ale jako całość nieco nierównych. Zupełnie inaczej prezentuje się "Innervisions", gdzie poziom jest bardzo wyrównany, a jednocześnie każdy utwór ma własny charakter.

Po raz kolejny Stevie Wonder zaprezentował się jako twórca niemalże samodzielny. Sam skomponował cały materiał i napisał każdy z tekstów, opracował aranżacje, wykonał wszystkie główne i dodatkowe wokale (z wyjątkiem chórków w "Too High") i zagrał większość partii instrumentalnych, a ponadto pełnił też rolę głównego producenta. Podpisania jako producenci wspierający z trudem wywalczyli sobie Malcolm Cecil i Robert Margouleff - stali współpracownicy od czasu "Music of My Mind", odpowiadający także za programowanie oraz opracowanie słynnego systemu syntezatorów T.O.N.T.O. Poza nim Wonder wykorzystał tu wiele innych instrumentów klawiszowych - jak klawinet, Moog (wykonał na nim większość partii basu), a także akustyczne i elektryczne pianina - a poza tym zagrał na perkusji oraz harmonijce. Jedynie sporadycznie towarzyszą mu sesyjni muzycy, grający na gitarach, kontrabasie, organach czy perkusjonaliach.

Czytaj też: [Recenzja] Stevie Wonder - "Talking Book" (1972)

Teksty na "Innervisions" oddalają się od soulowej sztampy. Poruszane są w nich często poważniejsze tematy, jak uzależnienie od narkotyków, rasizm i jego konsekwencje, ubóstwo oraz inne problemy Ameryki z czasów Nixona, o którym zresztą prawdopodobnie opowiada tekst finałowego "He's Misstra Know-It-All". Mniej tu natomiast bardziej typowych dla stylistyki kawałków o tematyce miłosnej. Zresztą muzycznie także album wybiega poza klimaty soulowo-funkowe, ocierając się o klimaty jazzu fusion, latynoskie, gospel czy choćby nieco rockowe - to ostatnie być może jako konsekwencja niedawnych występów w ramach supportu The Rolling Stones na trasie promującej "Exile on Main St."

Sporo tutaj świetnie bujających kawałków, zbudowanych na gęstej, funkowej rytmice. Otwieracz "Too High", z tym mocno wyeksponowanym syntetycznym basem i jazzującymi dźwiękami pianina elektrycznego, nie jest wcale odległy od wydanego w tym samym roku "Head Hunters" Herbiego Hancocka. Dodatkowo pojawia się świetne solo na harmonijce, niestety jedyne na płycie. Singlowe przeboje "Living for the City" i "Higher Ground" to z kolei kawałki, które powinny przypaść do gustu rockowym słuchaczom: całkiem zadziorne, dynamiczne, a ten pierwszy także z niegłupio pomyślanymi przejściami, jakich można się spodziewać bardziej po twórcach progowych niż Stonesach. "Jesus Children of America" zwraca uwagę natomiast uwagę rozbudowanymi soulowymi chórkami, które pokazują w tym samym momencie wokalną wszechstronność Wondera. Pięknie pulsuje też rytmika w nieco subtelniejszym "Golden Lady", choć tu znów najwięcej uwagi przyciąga wspaniałe wykonanie wokalne.

Czytaj też: [Recenzja] Herbie Hancock - "Head Hunters" (1973)

Mniej liczne są tu nagrania o balladowym charakterze. Najbardziej chyba podoba mi się bardzo stonowana, nieco oniryczna i lekko jazzująca "Visions". Absolutnie nie mogę się jednak przyczepić do "All in Love Is Fair", gdzie kluczową role odgrywa fortepian. Przy takiej aranżacji łatwo popaść w przesadną ckliwość czy choćby kicz, ale Steviemu udaje się tego uniknąć. To po prostu bardzo ładna piosenka z fenomenalnym śpiewem. Warto zwrócić też uwagę na grę lidera na bębnach - jak znakomicie chodzi tu perkusja i jak idealnie uzupełnia się z pianinem. Bardzo zgrabnie wypada też wspomniany już "He's Misstra Know-It-All", zwłaszcza wokalnie kierujący się w rejony gospel.

Jedynym fragmentem, który może budzić pewne wątpliwości, jest mocno latynoski "Don't You Worry 'Bout a Thing". Zwłaszcza początek wydaje się kompletnie wyrwany z kontekstu, ale gdy tylko wchodzi wokal Wondera - znów świetny, mógłbym go zresztą chwalić przy każdym kawałku - kawałek wcale nie wydaje się aż tak bardzo tu nie pasować. Z każdym odsłuchem pasuje mi choćby coraz bardziej.

W przypadku "Innervisions" długo można wymieniać komercyjne osiągnięcia, obejmujące wyniki sprzedaży czy wyróżnienia w licznych rankingach, ale najważniejsze, iż to wszystko idzie tu w parze z muzyczną jakością. Stevie Wonder udowodnił, iż choćby stylistyka o przede wszystkim użytkowym charakterze nie wyklucza ambitnego, kreatywnego podejścia do wykonania, aranżacji i produkcji. Uzasadniony klasyk.

Ocena: 10/10



Stevie Wonder - "Innervisions" (1973)

1. Too High; 2. Visions; 3. Living for the City; 4. Golden Lady; 5. Higher Ground; 6. Jesus Children of America; 7. All in Love Is Fair; 8. Don't You Worry 'Bout a Thing; 9. He's Misstra Know-It-All

Skład: Stevie Wonder - wokal, instr. klawiszowe, perkusja i instr. perkusyjne, harmonijka; Jim Gilstrap, Lani Groves, Tasha Thomas - dodatkowy wokal (1); Dean Parks - gitara (2); David T. Walker - gitara (2); Malcolm Cecil - kontrabas (2); Clarence Bell - organy (4); Ralph Hammer - gitara (4); Larry "Nastyee" Latimer - kongi (4); Scott Edwards - gitara basowa (7); Yusuf Roahman - instr. perkusyjne (8); Sheila Wilkerson - instr. perkusyjne (8); Willie Weeks - gitara basowa (9)
Producent: Stevie Wonder, Robert Margouleff i Malcolm Cecil


Idź do oryginalnego materiału