Do dziś można bez trudu znaleźć szczegółowe wyliczenia tego, co tamten film przekłamuje. Często przywoływanym przykładem jest ojcobójstwo, którego w „Gladiatorze” dopuścił się Kommodus (brawurowa kreacja Joaquina Phoenixa). W rzeczywistości ten nieznający litości łajdak, lubujący się w oślepianiu i okaleczaniu ludzi, nie udusił bowiem własnoręcznie Marka Aureliusza. Wiarygodne źródła podają, iż cesarz zmarł w 180 r. na szalejącą wówczas dżumę. Przed swoją śmiercią podzielił się z Kommodusem władzą i oficjalnie wskazał go na swojego następcę.
Również „Gladiator II” nierzadko rozmija się z faktami, niemniej jako gorące, trzymające w napięciu, błyskotliwe widowisko nie zawodzi. Ponad rekonstrukcję historyczną Scott zawsze przedkładał rozrywkę. Jego kino, podobnie jak styl Christophera Nolana, stanowi kwintesencję widowiskowości w hollywoodzkim stylu, najlepiej sprawdzającą się na dużym ekranie. Przede wszystkim ma działać na zmysły, wstrząsać, bawić, wzruszać, a przy okazji coś interesującego mówić o współczesności.