Monika Majorek, reżyserka „Innego końca nie będzie”: „Lubię kino, które mówi o czymś trudnym” [WYWIAD]

film.org.pl 2 godzin temu

28 lutego do kin trafi film Innego końca nie będzie, którego reżyserką jest Monika Majorek. Debiutująca w pełnym metrażu twórczyni wzięła na warsztat trudny temat przeżywania żałoby i opowiedziała o relacjach w rodzinie, której dotknęła strata bliskiej osoby. Do swojego filmu zaangażowała aktorów młodego pokolenia wcielających się w rodzeństwo, których wspomagają Agata Kulesza i Bartłomiej Topa w rolach rodziców.

Z Moniką Majorek rozmawiamy między innymi o kulisach filmu, emocjach, które wywołuje, oraz planach twórczyni na przyszłość.


Łukasz Budnik: Zacznę od cytatu z Ciebie: Chciałam opowiedzieć historię o pamięci – o tym, jak wspomnienia potrafią zarówno łączyć, jak i dzielić. To film o szukaniu bliskości tam, gdzie pozornie jej już nie ma, i o tym, jak różnie radzimy sobie z żałobą i stratą. Tematyka była zatem wybrana od początku. Czy od początku wiedziałaś też, o kim chcesz opowiedzieć i w jakiej sytuacji postawić tych bohaterów?

Monika Majorek: Paradoksalnie najpierw byli bohaterowie – trójka rodzeństwa w różnym momencie wchodzenia w dorosłość. O każdym z nich możemy powiedzieć, iż jest w momencie przełomowym. Grana przez Klementynę Karnkowską Ajka wchodzi z dzieciństwa w nastoletniość. Pipek, grany przez Sebastiana Delę, decyduje, jaką drogą pójść – studia, praca, dom? Ola, główna bohaterka grana przez Maję Pankiewicz, musiała w tej dorosłości przystanąć i zastanowić się, czy w ogóle ma prawo czuć się jeszcze dzieckiem. Zawsze wiedziałam, iż ma być to film o rodzinie i pewnego rodzaju wspomnieniach.

zdj. Katarzyna Średnicka

Czy pisząc film, inspirowałaś się innymi tytułami o podobnej tematyce? Wiem, iż pomysł pojawił się lata temu, ale pobrzmiewa w nim echo produkcji w rodzaju Aftersun.

To piękne kino. Aftersun miałam okazję obejrzeć niedługo przed wejściem na plan i mogłam zobaczyć, jak to jest przenieść taki bagaż emocjonalny w filmie, który nie ma dużo akcji, ale ma moment zatrzymania, docenienia tu i teraz. To oczywiście inne filmy – my opowiadamy o sytuacji po tym, co spotyka rodzinę. Bardzo lubię kino, które mówi o czymś trudnym, ale w delikatny sposób. Te filmy nie taranują mnie wewnętrznie. Przeżywam je, ale wychodzę z tego bardzo podbudowana. Przykładem są filmy braci Duplass czy kino Alexandra Payne’a – często opowiadają o codzienności, którą przeżywa każdy z nas, i nagle okazuje się, iż jesteśmy w niej bardzo wyjątkowi.

Ważnym elementem Twojego filmu są stare nagrania i zdjęcia. Czy Tobie samej często zdarza się wracać w taki sposób do przeszłości? Jakie emocje to w Tobie wywołuje?

Teraz już mniej niż w czasie przygotowań do filmu. Gdy go pisałam, miałam potrzebę sprawdzania, co porusza mnie osobiście, i częściej niż zwykle zaglądałam do rodzinnych albumów, przegrałam też taśmy VHS na pliki cyfrowe. Ich oglądanie wiąże się dla mnie z dużymi emocjami. Jestem dzieckiem lat 90., więc puszczanie filmów czy bajek z kaset i gromadzenie się wokół nich było dla mnie naturalną czynnością, którą robiliśmy jako rodzina.

Mam wrażenie, iż cały Twój film ma atmosferę takiego domowego nagrania. Jest nakręcony bardzo subtelnie, kamera podgląda bohaterów, ci wchodzą ze sobą w interakcję, słychać dźwięki domu, ciągle coś się dzieje. Czy trudno było osiągnąć taki efekt? Jak wypracowałaś to z aktorami?

Trudno mi było zdecydować się na taki efekt. Mimo iż w kinie najbardziej lubię oglądać dobrą historię, to bardzo lubię też kino stylizowane, choćby gdy forma zabiera mnie na jakiś czas od treści. Lubię poczuć się oszołomiona obrazem i muzyką. Kusiły mnie zabiegi stylistyczne, które miały podkreślić obecność ojca. To autor zdjęć Mateusz Skalski zasugerował, abyśmy podeszli do tego realistycznie, blisko bohaterów. Szukaliśmy punktu wspólnego w tej prostocie. Dla mnie punktem wyjścia był sposób nagrywania home videos. To, iż takie amatorskie ujęcia są chaotyczne, czasem za długie, iż kamera spojrzy nie w tę stronę, w którą chcemy patrzeć. Zdjęcia główne musiały stać na kontrze do takiego sposobu opowiadania. Scenariusz zawierał kilka bardzo dużych scen, które kręciliśmy czasem i dwa dni z rzędu, co narzucało pewne rozwiązania inscenizacyjne, ale też spokój opowiadania. Okazało się, iż ten tekst wytrzyma długie ujęcia, bo aktorzy już przed wejściem na plan mieli fajną chemię, zwłaszcza rodzeństwo. Chciało się ich oglądać i nie odrywać od nich wzroku.

zdj. Katarzyna Średnicka

Ogromnym sukcesem Twojego filmu jest to, iż postać taty, którą poznajemy tylko dzięki archiwalnych nagrań, jest zbudowana tak, jakby nie była jedynie wspomnieniem, tylko aktywnym bohaterem filmu. Na ile te nagrania były spontaniczne i improwizowane, a na ile planowane?

Miałam dużą potrzebę, żeby bardzo przygotować się debiutu. Mimo iż kocham spontaniczne kino, tutaj na spontaniczność mogłam sobie pozwolić jedynie w ramach odpowiedniego zaplanowania rzeczy. Wszystkie te sytuacje były zapisane w scenariuszu. Niektóre dialogi, które tam padają, były zmieniane już na planie. Większość scen w archiwaliach to nie był jednak spontaniczny zryw, bo przez to, iż mamy tu przekrój lat, musieliśmy przygotować odpowiednie dekoracje. Zmienia się dom, kostiumy, fryzury. Wymagało to zaplanowania. Zależało mi na tym, by zdjęcia zacząć od tych materiałów archiwalnych. Miałam świadomość, iż te nagrania narzucą ton filmu. To, co dzieje się na planie, jest niepowtarzalne. najważniejsze dla filmu sceny, które nagrywał Bartłomiej Topa, nadały absolutnie wyjątkowy rytm, do którego musiałam dostosować resztę filmu i który był drogowskazem.

Tak, Bartłomiej Topa jest fantastyczny w swojej roli. Czy pisałaś postaci rodziców z myślą o nim i Agacie Kuleszy, czy wyklarowało się to później?

Wyklarowało się w momencie, gdy wiedziałam, kto będzie rodzeństwem i jakich aktorów powinnam dobrać. Jak rozłożyć siły w tej rodzinie. istotny był też dla mnie prozaiczny aspekt, by aktorzy byli do siebie podobni i dobrze razem wyglądali jako rodzina. Obsadzenie Mai narzuciło mi myślenie, jakiej siły poszukuję w postaci mamy. Skoro Ola jest postacią tak upartą, silną i trudną w komunikacji, to musiała mieć godną przeciwniczkę. Po części było to moje marzenie, by obsadzić aktorów, którzy są nie tylko świetni, ale też z którymi bardzo chciałam pracować. Nie chciałam czekać kolejnych 10 lat, by się z nimi spotkać. Nie widziałam wcześniej Bartka Topy w takiej roli. Jedno spotkanie z nim i Agatą postawiło kropkę do tych postaci. Każdy z nich wyraża więcej, niż było zapisane w linijce dialogu.

zdj. Katarzyna Średnicka

Czy dla Ciebie jako debiutantki praca z takimi aktorami była pewną lekcją? Może udzielali Ci jakichś wskazówek?

Nie miałam potrzeby dostawać wskazówek, ale ta nauka działa się sama. Podstawą mojego zawodu jest umiejętność komunikacji, dostosowanie się indywidualnie do każdej osoby na planie. Spotkanie się z aktorami, którzy mają ogrom doświadczenia i grają już od wielu lat, było bardzo pomocne. Każdy z nich wie, czego potrzebuje, potrafi zadać niewygodne pytania, ale nie po to, żeby rozjechać reżyserkę-debiutantkę. Na szczęście żyjemy w czasach, gdy taka sytuacja nie jest już akceptowana przez obie strony. Propozycje, które dostawałam, owocowały twórczą rozmową. Faktycznie czułam się, jakbym dostawała szkołę filmową bis – wcześniej nie miałam okazji pracować z tyloma aktorami przy jednej scenie i nie miałam okazji zmierzyć się z tym, co się dzieje, gdy przez dwa dni musimy podchodzić wciąż do tego samego tekstu, mając wiele ograniczeń. Wychodzę z tego procesu bardzo podbudowana i z apetytem na więcej.

Dużo czytałem o tym, iż aktorzy byli jak rodzina, i to faktycznie widać. Czy dałaś im przestrzeń do tego, by nawiązali więź?

Przy grafikach napiętych do granic możliwości zebranie całej piątki aktorów było wyzwaniem. Oni – rodzeństwo i rodzice – siebie wcześniej nie znali. Miałam poczucie, iż to moja odpowiedzialność, iż powinnam im stworzyć warunki do rozmowy. Aktorzy ugotowali obiad w dekoracjach domu, a choćby mieli możliwość ingerowania w scenografię. Chcieliśmy, aby mogli wcześniej poruszać się na planie. Miałam założenie, iż skoro robię film oparty o aktorów i o to, co dzieje się między nimi, takie indywidualne spotkania muszą wydarzyć się wcześniej. Mieliśmy okazję zobaczyć się wiele razy w dwójkach czy trójkach, a wszyscy razem też na czytaniu scenariusza. To było bardzo ważne, bo mogliśmy się posłuchać, zadać sobie pytania. Ja mówiłam, co gra mi w duszy jako scenarzystce i reżyserce, oni opowiadali o swoich odczuciach. To było wspaniałe.

Bardzo podobało mi się, iż bohaterowie Twojego filmu przedstawiają różne oblicza przeżywania żałoby – to bardzo naturalne. Kulminacją tego jest emocjonalna scena, w której Ola pęka po znalezieniu pewnego nagrania. Jak wyglądały jej kulisy?

To adekwatnie scena w scenie. Z Mają chodziłyśmy wokół tej sceny na palcach, bo jej postać długo nie wybucha, ale gdy już to robi, to z innego miejsca niż to, w którym widzieliśmy ją do tej pory – z perspektywy małego dziecka. Głęboko wierzę, iż jesteśmy nim wszyscy, gdy zdejmiemy nasze codzienne maski. Tak długo, jak mamy rodziców, jesteśmy dziećmi. Ustaliłyśmy z Mają, iż to będą góra trzy duble. Aktorzy mieli zobaczyć wspomniane nagranie już na żywo, w scenie. Nie chciałam ciąć tego ujęcia. To był jeden z wyjątkowych dni, gdy mieliśmy dwie kamery. Poza rodzeństwem obecni mieli być tylko operatorzy i dźwiękowiec. Było poczucie, iż to uroczysty moment. Ta scena wymagała dużego skupienia. Do filmu wszedł pierwszy dubel.

zdj. Katarzyna Średnicka

Czy to scena, z której jesteś najbardziej dumna? A może jest inny moment, o którym myślisz „wow, to mi szczególnie wyszło”?

Jestem w tej scenie dumna z Mai. Czuję dumę, iż zaufała mi i potrafiła pęknąć w sposób, w którym nie ma wstydu, bez myślenia o kamerze. Nie bała się wykorzystać różnych środków. Jestem dumna ze sceny na basenie (która była trudna realizacyjnie), z trudnej i ważnej sceny, w której potencjalni klienci przychodzą oglądać dom, a która też wiąże się z wielkimi emocjami. Szczególnie lubię scenę, w której Ola rozmawia z Cezarym przed nowym mieszkaniem. Gdy montowałyśmy film z Kasią Leśniak, okazało się, iż może ona trafić do filmu na jednym ujęciu. Do teraz ta scena wywołuje we mnie bardzo dużo emocji. Wiele dzieje się w niej w bohaterach, którzy używają różnych słów, by powiedzieć naokoło, co gra im w duszy, dając sobie nawzajem lekcję odpuszczenia. Do dziś, gdy oglądam ten fragment, mam poczucie dumy. Szczególnie iż gdy to kręciliśmy, było jakieś 38 stopni i co chwila przeszkadzał nam ujadający pies, a aktorzy w ogóle nie dają tego odczuć.

Wymieniłbym jeszcze scenę z udziałem Michała Balickiego. Jest nostalgiczna, ale w nieco inny sposób – mamy tu refleksje o tym, co było i mogło być.

Michał jest rewelacyjny. Bardzo długo szukałam tej postaci. Jest niby prosta, ale wymaga mądrości i lekkości. Grany przez Michała Karol ma w sobie dużo ciekawej dojrzałości, którą przykrywa humorem. Mała dziewczynka, filmowa córka Karola, w tej scenie narzuciła też pewną improwizację między aktorami, co było fajne. To bardzo trudne, przyjść na plan i wbić się w filmową rodzinę, która wie, jak wszystko funkcjonuje, ale Michał idealnie wstrzelił się w ton tego filmu i dodał coś od siebie.

Przejdźmy do Twoich planów na przyszłość. Czy szykuje się już kolejny projekt?

Najbliższy, który rysuje się na horyzoncie, to kino familijne na podstawie książki i scenariusza Karoliny Kwaśnik, kierowane do wczesnych nastolatków. To bardzo interesujący projekt, bo nie jest kinem familijnym opartym o przygodę, ale o budowanie relacji, o emocje dzieci w okresie dojrzewania i o to, co widzą w dorosłych, a czego dorośli nie są w stanie już w sobie zobaczyć. Pracuję też nad kolejnym autorskim scenariuszem. Nie mogę oderwać się od tematu rodziny, ale tym razem sięgam po historię opowiedzianą z perspektywy starszego pokolenia.

Czyli rodzina i skupienie na emocjach jest tym, co najbardziej ciekawi Cię w kinie.

Na ten moment zdecydowanie tak.

zdj. Marika Cudak

Uważasz, iż w Polsce za mało jest takich filmów skupionych na emocjach?

Nie wiem, może po prostu w kinie poszukujemy bardzo różnych emocji. Oczywiście chciałabym oglądać takich filmów jeszcze więcej, ale miło przyglądać się temu, jak poza granicami doceniane jest rodzime kino, które podejmuje ważne tematy społeczno-polityczne. Lubię jednak oglądać filmy, które opowiadają o codzienności, bo ona naprawdę nie jest nudna.

Czy to, iż Twój film wchodzi lada dzień do kin, wiąże się u ciebie z dużym stresem? A może czujesz, iż zrobiłaś swoje i niech się dzieje, co chce?

Czuję totalne szczęście. Fajnie byłoby powiedzieć sobie sprzed prawie dziewięciu lat, iż taki będzie finał tej historii – iż to będzie film, który trafi do kin. Jestem ogromnie szczęśliwa, iż może on ujrzeć światło dzienne. Wydaje mi się, iż to dobry czas na to, by ten film pokazać – w sytuacji, gdy mierzymy się z różnymi niepokojami, to, co możemy znaleźć w rodzinie, jest kluczowe. Mam nadzieję, iż to film, który skłoni do przemyśleń i sprawi, iż będziemy przeżywać bardzo silne emocje.

Też mam taką nadzieję. To film, po którym aż chce się zadzwonić do kogoś bliskiego i powiedzieć „kocham cię, fajnie, iż jesteś”.

Właśnie. Po festiwalu w Gdyni wiele razy czytałam wiadomości, iż po seansie ktoś zadzwonił do swoich bliskich. Było to bardzo poruszające. Film działa!

Trzymam kciuki za kolejne projekty i bardzo dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również!

Idź do oryginalnego materiału