Minghun to dramat w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego – twórcy Ostatniej rodziny i Watahy. Tym razem przedstawia nam emocjonujący obraz człowieka, który musi poradzić sobie ze stratą ukochanej osoby.
Minghun to film, który opowiada o rozpaczy po śmierci bliskich i o różnych sposobach radzenia sobie z tą traumą. Spotykają się w nim 2 kultury – chińska i polska. Spojrzenie na to, co się dzieje z nami, gdy odchodzimy z tego świata, choć podobne, jest związane z odległymi od siebie obrzędami. Grany przez Daxinga Zhanga – pochodzący z Chin – Ben, namawia swojego zięcia do odprawienia rytuału Minghun będącego tzw. zaślubinami po śmierci. Temat otwiera pole do rozmyślań nad wierzeniami oraz do refleksji nad znaczeniem życia i śmierci, jak i tego, jak bardzo każdy z nas różni się w tym, czego potrzebuje, by poradzić sobie z tą okrutną częścią życia, jaką jest jego koniec.
Droga, którą przechodzą Jurek i jego teść, jest pełna bólu, sentymentalnych wycieczek w przeszłość i melancholii. Z pewnością uderzy to w serca wielu widzów. Jest to cichy film. Natomiast jego spokojne tempo i długie ujęcia uwydatniają wrażenie, iż kiedy umiera ktoś ważny, czas jakby się na chwilę zatrzymywał. W tym obrazie wspomnienia przeplatają się z teraźniejszością, a muzyka zachęca do wzruszeń nie tylko nastrojowością, ale także znaczeniem, jakie ma dla głównego bohatera. Jest to z pewnością obraz powstały z pasji. Mimo trwogi i żalu wylewającego się na widza z ekranu od strony wizualnej jest bardzo przyjemny, pełen pięknych kadrów, a choćby żywych kolorów.
Marcin Dorociński, wcielający się w głównego protagonistę, w sposób niewątpliwie poruszający gra człowieka w żałobie, przepełnionego głębokim żalem i gniewem na świat za to, co mu odebrał. Nikogo nie powinno to zresztą dziwić, bo warsztat Dorocińskiego jest na najwyższym poziomie, co udowodnił wielokrotnie w swojej karierze. Jego umiejętność wnikania w psychikę postaci i oddawania jej emocji z chirurgiczną precyzją sprawia, iż widzowie niemal automatycznie współodczuwają jego ból. Dorociński z łatwością balansuje między subtelnością a intensywnością, co pozwala mu kreować bohatera złożonego i wiarygodnego pomimo kulejącego scenariusza.
Relacje głównego bohatera z córką, Marysią, i z teściem, Benem, wysuwają się w tym obrazie na pierwszy plan. Zarówno Natalia Bui, jak i Daxing Zhang wypadają w tych rolach bezbłędnie. Na tym jednak kończy się to, co dobre, a zaczyna to, co problematyczne. Minghun, pomimo wzruszającego, emocjonującego tematu i okraszonego nutką ironii, a choćby komizmu sytuacyjnego, dramatu, jest filmem nierównym. Być może zabrakło tu głębszego przemyślenia czy spojrzenia na scenariusz z większym dystansem, co pozwoliłoby lepiej dopracować niektóre elementy fabuły. Ma się wrażenie, iż w pewnym momencie rozwiązania zaczynają same wpadać naszym bohaterom do rąk, co odbiera temu obrazowi naturalności i wiarygodności. Szczególnie w momencie kulminacyjnym scenariusz zaczyna tracić na spójności, bo wszystko układa się zbyt łatwo, jakby za sprawą boskiej ingerencji. Dialogi, im bliżej końca, bardziej kuleją. Sprawia to, iż końcówka nie wybrzmiewa tak, jak powinna.
Chociaż aktorzy robią, co mogą, to nie wszyscy dają radę udźwignąć pogarszające się dialogi. Prowadzi to do przepaści pomiędzy głębią uczuć oddawanych przez głównego bohatera a całą resztą. To zaś skutkuje brakiem naturalności i utrudnia całkowite zaangażowanie się w warstwę emocjonalną w kluczowych momentach.
Nie jest to zły film. choćby mógłby być bardzo dobry, gdyby tylko nieco dopracować wymienione powyżej aspekty. Pod względem wizualnym jest to poruszające, piękne dzieło, a jego tematyka zachęca do introspekcji i do zastanowienia się nad tym, jak w różnych kulturach przeżywa się odejście ukochanej osoby i jak bardzo różni (albo podobni) jesteśmy od siebie w tych najbardziej osobistych chwilach. Marcin Dorociński, jak zwykle zresztą, pokazuje swój kunszt aktorski w całej swojej krasie. Natomiast odtwórcy pozostałych ról niosą ten film na swoich barkach z równym zaangażowaniem. Niestety ma się wrażenie, iż zarówno dialogi, jak i sama fabuła zasługiwały na trochę więcej dopieszczenia przed ujrzeniem światła dziennego. Całość tworzy ciekawy, kipiący od emocji, ale zdecydowanie nie wybitny obraz.
Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne.