Ten film to bardziej park rozrywki niż fabularne dzieło. Seria mrugnięć okiem do fanów, które mają działać jak cukier dla mózgu. 4
Kiedy zapowiedziano, że do kin trafi Minecraft: Film, wielu z nas pewnie zareagowało mniej więcej tak samo - unieślimy brew i pomyśleliśmy: "MEH". Ale nie. Warner Bros. naprawdę to zrobiło. Stworzyło pełnometrażową produkcję opartą na grze, w której największą rozrywką jest kopanie dziur i budowanie domków z dirtu. I co najciekawsze - widownia się na to złapała, co potwierdzają nie tylko wyniki ze światowego box office'u (ponad 300 mln dolarów w weekend otwarcia! na całym świecie), ale także tego polskiego, gdzie padł rekord frekwencji.

Już sam tytuł, czyli Minecraft: Film brzmi jakby powstał w generatorze AI dla leniwych. I właśnie taki jest ten film: leniwy, pretekstowy, momentami żenujący, a mimo to... jakoś działa. No, przynajmniej dla fanów gry, bo to dla nich jest on przede wszystkim kierowany. To trochę tak, jakby scenariusz był tylko dodatkiem do efektów specjalnych przedstawiających świat "Minecrafta". Jest, bo musi być. Mamy więc kilku bohaterów-przegrywów, którzy muszą utworzyć jedną ekipą, aby uratować świat, do tego creepery, zombie, czarny charakter (który można opisać trzema przymiotnikami: nudny, bezbarwny, zbędny) i zestaw klasycznych motywów, które ktoś najwyraźniej odhaczał z listy schematów takiego kina. Narracja kuleje niczym villager po spotkaniu z samochodem Jennifer Coolidge (tak, to się dzieje naprawdę), postacie nie są w zasadzie w ogóle zarysowane, a humor zdecydowanie celuje w młodszych widzów. Tak w skrócie można opisać Minecraft: Film.
Jared Hess, czyli ten sam od filmu Napoleon Wybuchowiec, najwyraźniej postanowił podejść do tego projektu na zasadzie: "Będzie głupio, ale za to nieciekawie." I to się czuje. Film świadomie tapla się w absurdzie i nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest. Ma być śmiesznie, szybko i kolorowo. Tylko że ten tiktokowy montaż może przyprawić starszych widzów o zgrzyt zębów i pytanie w głowie: "Czy ja nadal oglądam film? Czy to już może instagramowa rolka?".

Na szczęście jest Jack Black. Jego naturalna energia i autoironiczny styl nadają filmowi nutę chaosu, która pasuje do tego świata. Dodajmy do tego Jasona Momoę, który zaskakująco dobrze odnajduje się w roli komediowego sidekicka oraz Jennifer Coolidge, która swoim szaleństwem kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Ewidentnie ta trójka bardzo dobrze bawiła się na planie filmu i chwała im za to, ponieważ takie podejście do tematu sprawiło, że Minecraft: Film da się oglądać chociażby dla ich głupkowatych popisów.
Pytnie, więc dla kogo jest to film? Jeśli masz 12 lat, grasz w "Minecrafta" od przedszkola i oglądasz filmiki na YouTube, gdzie ktoś inny w to gra, no to bingo, mamy to! To film dla ciebie. Jeśli jednak jesteś fanem kina, który oczekuje nawet od kina stricte rozrywkowego jakiejś bardziej złożonej narracji czy struktury, no to może być problem. Z drugiej strony, jeśli masz w sobie cień nostalgii związanej z tą grą, możesz poczuć dreszczyk ekscytacji, widząc creepera w IMAX-ie. Ten film to bardziej park rozrywki niż fabularne dzieło. Seria mrugnięć okiem do fanów, które mają działać jak cukier dla mózgu. I czasem to wystarczy, aby się po prostu dobrze bawić (albo przynajmniej nie zasnąć).
Ocenę dałam tylko i wyłącznie za siebie. Nigdy nie grałam w grę, więc nie jestem jej fanką. Nie moje klimaty filmu, który moim zdaniem jest zbędny. Jeśli już mieliby coś tworzyć pod dzieci to niech to chociaż będzie animowane.