"Jak sobie przypomnę, ile pieniędzy wydaliśmy na księdza, to mi się nóż w kieszeni otwiera"

Ślub to dla wielu osób najważniejsze wydarzenie w życiu. Niektórzy szykują się na nie od dziecka, wyobrażając sobie wszystkie idealne scenariusze. Gdy przychodzi do realizacji tych marzeń, trwa czasem nawet kilka lat. Staramy się, jak tylko możemy, by wszystko odbyło się po naszej myśli, a także, by każdy gość był zadowolony. Okazuje się jednak, że często to, co sobie wymyśliliśmy, później nie ma już takiego znaczenia. A nieraz zdarza się i tak, że pewnych rzeczy żałujemy.

Organizacja ślubu i wesela potrafi zajmować narzeczonych na długie miesiące, a nawet lata przed datą wydarzenia. Do przemyślenia jest wiele kwestii. Często poza realizacją własnych marzeń musimy uwzględnić też życzenia rodziców oraz to, czy całość spodoba się także naszym gościom. I rzeczywiście wiele wesel wypada naprawdę świetnie zarówno w oczach młodej pary, jak i ich najbliższych. Gdy po latach wracamy do starych nagrań, zdjęć, wspomnień, dochodzimy do wniosku, że to było naprawdę udane wydarzenie. Ale nie zawsze.

Zobacz wideo Coraz więcej par młodych nie chce dzieci na swoich weselach. "Wedding planner wyciąga je ze stawów"

"Pierwszym tańcem stresowałam się chyba bardziej niż samym ślubem"

Co zmieniłabyś, gdybyś brała ślub po raz drugi? Takie pytanie zadałam moim rozmówczyniom. Chciałam dowiedzieć się, czy mają jakieś porady, wskazówki związane z organizacją tego wydarzenia. Co z biegiem czasu traci na znaczeniu i nie jest już priorytetem? Czy czegoś żałują?

U mnie sytuacja była skomplikowana, bo wychodziłam za mąż podczas pandemii. Pierwotnie zapraszaliśmy ze 200 osób. Obdzwanianie ich wszystkich, włącznie z wujkami od strony babci brata, którym trzeba było przedstawić całe drzewo genealogiczne, żeby ogarnęli, kto w ogóle do nich dzwoni, to jakaś porażka... Ale takie było życzenie rodziców. No i właśnie tego życzenia dziś bym nie spełniała. Finalnie musieliśmy znacznie zmniejszyć liczbę gości i to była najlepsza decyzja na świecie

- wyznała Ola.

Podobne przemyślenia ma także Emila. - Dziś na pewno podeszłabym do wszystkiego bardziej na luzie i mniej się przejmowała tym, co inni powiedzą. Miałam bardzo duże wesele (typowo podlaskie), chyba bym je trochę zmniejszyła, chociaż byłoby to trudne, bo mamy z mężem spore rodziny, z którymi utrzymujemy kontakt, i sporo znajomych. Ale parę osób na pewno bym skreśliła - mówi.

Wybrałabym też łatwiejszy pierwszy taniec, do dziś drżę na wspomnienie o tych podnoszeniach. Ale wtedy zamarzyło mi się, żeby zrobić efekt "wow" (młoda i głupia) i przez to pierwszym tańcem stresowałam się chyba bardziej niż samym ślubem

- zaśmiała się.

- Stwierdziliśmy, że skoro robimy małe wesele, to żeby zaoszczędzić trochę pieniędzy, zrezygnujemy z didżeja/wodzireja - powiedziała z kolei Klaudia. - W sumie nie trochę, bo jakieś 3000 złotych. Przygotowaliśmy sobie składankę piosenek i po prostu ją odpaliliśmy. Czasem świadek podszedł i coś zmienił albo włączył konkretny kawałek, np. na pierwszy taniec.

Zamysł był niezły, ale niestety jak do laptopa dorwali się pijani znajomi, a potem jeszcze wujkowie, to przestało być zabawnie

- dodała.

"Jak sobie przypomnę, ile pieniędzy wydaliśmy na księdza, to mi się nóż w kieszeni otwiera"

- Ja swój ślub i wesele najchętniej zorganizowałabym jeszcze raz. Uwaga, bo będzie kontrowersyjnie. Pozmieniałabym wszystko, zaczynając od rezygnacji z kościoła - powiedziała Monika. - Ślub kościelny brałam bardziej dla rodziny i tradycji niż z własnej potrzeby.

'Jak sobie przypomnę, ile pieniędzy wydaliśmy na księdza, to mi się nóż w kieszeni otwiera'. Zdj. Ilustracyjne.'Jak sobie przypomnę, ile pieniędzy wydaliśmy na księdza, to mi się nóż w kieszeni otwiera'. Zdj. Ilustracyjne. fot. shutterstock / Andrey Gorgots

Jak sobie przypomnę te pseudonauczki małżeńskie i to, ile pieniędzy wydaliśmy na księdza, to mi się nóż w kieszeni otwiera. Potem jeszcze wysłuchiwanie na kazaniu o tym, że nas nie widuje w kościele zamiast przyjemnej historii o miłości. Na koniec jeszcze wtrącił coś o polityce. No masakra. Nigdy więcej. Dziękuję.

- Teraz ślub tylko cywilny. Mała liczba zaproszonych i zero alkoholu. Po tym, jak niby ogarnięci i wychowani goście po kilku głębszych zaczęli potykać się o własne nogi i robić z siebie idiotów, stwierdziłam, że nigdy więcej. Poza tym zrezygnowałabym z przystawek na stołach. Jak zobaczyłam, ile jedzenia się marnuje, to aż mnie serce zabolało. Teraz zdecydowałabym się na obiad podany pod nos, stół ze słodyczami i przystawkami na boku. Jak ktoś będzie chciał, to sobie podejdzie i weźmie, a nie będzie grzebał brudnym widelcem we wspólnym talerzu - podsumowała Monika.

Zmienilibyście coś w swoim ślubie/weselu?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.