Miała 37 lat i nie była gotowa na rozwód. Padło pytanie: "Gdzie ty za te pieniądze znajdziesz mieszkanie?"

- Gdzieś tam w środku spodziewałam się pewnie poczuć rozpacz, złość, smutek, żal, lęk. Jednocześnie może też czekałam na coś w rodzaju odwagi, nadziei i ulgi. Ale nie spodziewałam się, że w tym dniu poczuję dorosłość. Mając 37 lat, poczułam się prawdziwie dorosła. Poczułam się kobietą, która bierze odpowiedzialność za swoje życie - pisze Joanna Chmura w książce "To nawet lepiej".

Jak w zmianach i nieoczekiwanych sytuacjach widzieć szanse, a nie trudności? Odpowiedź na to pytanie znjadziemy w najnowszej książce Joanny Chmury "To nawet lepiej". Autorka pomaga zrozumieć, przez co przechodzimy. Podpowiada też, jak wychodzić z takich sytuacji najlepiej, jak się da. Za przykład służą jej często własne, mniejsze i większe kryzysy oraz zakręty. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora publikujemy jej fragment. 

Zobacz wideo Gdzie najlepiej poznać drugą połówkę?

Myśl o nieuchronności rozstania przychodzi cicho

Znam wiele osób, które wyobrażają sobie dzień swojego ślubu, ale nie znam żadnej wyobrażającej sobie dzień rozwodu. Kiedy szykujesz się do ślubu, myślisz o tym, jak będzie wyglądała sukienka, wesele i całe późniejsze „długo i szczęśliwie". Już po ceremonii i imprezie codziennie zerkasz na połyskujące na palcach obrączki, uczysz się mówić „mój mąż", „moja żona", zmieniasz nazwisko i czujesz, jak w jakiś nieopisany sposób stajecie się sobie jeszcze bliżsi. Bo niby nic się nie zmieniło między wami sprzed ślubu, a jednak jakby wszystko się zmieniło. Nasze wyobrażenia o tym, jak to będzie, często biorą się z obserwacji i opowieści książkowo-filmowych, a większość, jeśli nie wszystkie, filmów romantycznych kończy się na dniu ślubu i w sumie nie wiadomo, co dalej. Spodziewasz się, że pewnie dalej jest tak jak na początku, czyli znakomicie, wszystko fajnie i pięknie.

Kiedy nadchodzi dzień, w którym orientujesz się, że to już koniec waszej relacji i że czas się rozstać, jesteś w szoku. Ta myśl zatrzymuje cię w bezruchu. Sprawia, że tracisz oddech. To odkrycie jest nieporównywalne z żadnym innym odkryciem. Czasem przychodzi w środku nocy, czasem w środku dnia, czasem, kiedy odbierasz dzieci ze szkoły, czasem, kiedy jedziesz zatankować albo kupujesz kwiaty na wesele przyjaciółki. Myśl o nieuchronności rozstania przychodzi cicho, jakby wyłaniała się znikąd. Choć przecież nie jest znikąd, bo to owoc wielu dni, nocy, godzin, minut, sekund rozmyślań, wahań, łez rozpaczy i łez nadziei. Jednocześnie w twojej głowie ciągle brzmią słowa przysięgi małżeńskiej: „i cię nie opuszczę aż do śmierci". A ty nie możesz zrozumieć, o co chodzi.

Ja bardzo długo rozumiałam te słowa wąsko, myśląc, że chodzi o śmierć fizyczną. Teraz już wiem, że mogą się odnosić do śmierci uczucia, które między wami było. W jakimś sensie dzień decyzji o rozwodzie to dzień, w którym oficjalnie umiera miłość. Dla mnie ten dzień był zamglony szwedzką pogodą i zalany łzami. Nie wyobrażałam sobie, że decyzja o rozwodzie spotka mnie w Szwecji, i to w dodatku w moje urodziny. Nie wyobrażałam sobie, że serce pęknie mi na tysiąc kawałków w jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie. Nie wyobrażałam sobie, że staną przede mną tak trudne pytania i że będę musiała znaleźć odwagę, żeby na nie odpowiedzieć. Żadnej z tych rzeczy sobie nie wyobrażałam, bo trudno wyobrazić sobie taki dzień, w którym skończy się miłość.

To nawet lepiejTo nawet lepiej materiały prasowe

Z perspektywy czasu widzę, że wcześniejsze życiowe decyzje, większego czy mniejszego kalibru, nie wymagały ode mnie tyle odwagi czy siły. Żadna inna decyzja nie wiązała się z tak precyzyjną świadomością swoich potrzeb i podążania za nimi bez obawy przed oceną innych. I choć wydawało mi się, że już sporo tych różnych wyborów dokonałam na przestrzeni lat, to żaden nie był tak trudny. Wybór studiów – wiedziałam, że zawsze można je zmienić. Pierwsza praca – przecież da się zrezygnować. Kupno mieszkania – co to za problem sprzedać. Samochód – łatwo go wymienić. Ale decyzja o rozwodzie jest nieodwracalna.

Mieszanka uczuć, na którą chyba nie da się być gotowym

Odnoszę wrażenie, że w procesie wychowania i dorastania przygotowuje się nas do występów, komunii, wycieczek, ale nikt nas nie przygotowuje do powiedzenia: nie, nie chcę już tak dalej żyć. Mało kto jest gotowy na fale emocji, które temu towarzyszą. To taka mieszanka uczuć, na którą chyba nie da się być gotowym. Gdzieś tam w środku spodziewałam się pewnie poczuć rozpacz, złość, smutek, żal, lęk. Jednocześnie może też czekałam na coś w rodzaju odwagi, nadziei i ulgi. Ale nie spodziewałam się, że w tym dniu poczuję… dorosłość. Mając 37 lat, poczułam się prawdziwie dorosła. Poczułam się kobietą, która bierze odpowiedzialność za swoje życie. Poczułam się ugruntowana i wierna sobie, a jednocześnie samotna, przestraszona, pogubiona i rozgoryczona.

Szwecja na zawsze już zostanie dla mnie krajem, w którym się rozwiodłam. To swoją drogą bardzo piękny kraj na rozwód. Szwedzka przyroda jest surowa, ale jednocześnie taka prawdziwa i jakoś tak dziwnie sprawiedliwa. Można powiedzieć, że stawia cię do pionu i zadaje ważne pytanie: „Dobra, Asiu, to jak jest, ale tak serio?". Tam na północy nie ma ściemy. Szorstkość przyrody, niskie temperatury i duże odległości to dużo czasu na myślenie, więc Szwecja jest sprawdzianem tego, co nosisz w sercu – bo masz szansę to dostrzec. Skoro natura jest tam tak surowo prawdziwa, to i człowiek odważnie sięga po prawdę, czasem niewygodną. Więc to tam w dniu moich urodzin powiedziałam zdanie ze słowem „rozwód" w środku. Rozmowa niełatwa, bolesna, wręcz okrutna. Taka, od której zazwyczaj chce się uciec. Taka, w której wdech boli potwornie, ale wydech jeszcze bardziej. Taka, która chcesz, żeby jak najszybciej się skończyła. I jednocześnie wiesz, że kiedy tylko się skończy, to staniesz nad przepaścią, w którą trzeba będzie skoczyć. A przepaść to jedna wielka niewiadoma, to miejsce, w którym są tylko pytania, a odpowiedzi brak. To dość specyficzna przepaść, bo taka, której musisz zaufać, że kiedy tylko odważysz się w nią wskoczyć – nie zginiesz.

Joanna ChmuraJoanna Chmura materiały prasowe/ LUKASZ SOKOL

Bałam się, że jeśli zrobię za duży krok, to spadnę w przepaść

Kiedy rozmowa ze słowem „rozwód" dobiegła końca, wróciłam do schroniskowego pokoju i osunęłam się na łóżko, a następnie zaniosłam płaczem. Pamiętam tylko, że zwinięta w kłębek pytałam siebie: co teraz?, co dalej?, gdzie?, kiedy?, jak?, ile?, dlaczego? Wielu rzeczy wtedy nie wiedziałam, ale były takie dwie, które wiedziałam na pewno. Po pierwsze, że muszę oddychać. Po drugie, że trzeba jakoś wrócić do Polski. To pierwsze było trochę łatwiejsze, to drugie było zagadką. Wiedziałam, że czeka nas wspólna podróż powrotna samochodem, która potrwa kilkanaście godzin. Nie wiedziałam tylko, jak my to emocjonalnie przeżyjemy. Bardzo pomogło mi wtedy coś, co nazywam „strategią najbliższego możliwego kroku". Z jednej strony patrzenie za daleko w przyszłość sprawiało, że ocierałam się o uczucie paniki, wiedziałam więc, że nie mogę wybiegać myślami naprzód. Z drugiej równie mocno paraliżowało mnie uczucie bezruchu. Bezpieczną przestrzenią stało się dla mnie coś pomiędzy, czyli ten mój najmniejszy, ale najbliższy krok. Kroczek. Krokunio, który – o dziwo – umiałam zrobić. Zadawałam więc sobie pytania: – Asiu, jaki najmniejszy krok możesz teraz zrobić?

  • – Wstać i umyć zęby.
  • – A teraz?
  • – Spakować walizkę.
  • – A teraz?
  • – Nastawić budzik.
  • – A teraz…

W ten sposób robiłam kolejne kroki w kierunku powrotu do jakiejkolwiek równowagi i jednocześnie… powrotu do Polski. Inaczej te tysiące czekających w kolejce kroków i pytań zamęczyłyby mój umysł, serce i ciało. Wiedziałam, że na razie stać mnie tylko na to, żeby pomyśleć o tym jednym najmniejszym ruchu naprzód. Bałam się, że jeśli zrobię za duży krok, to spadnę w przepaść, z której już nie będę umiała wrócić.

Leżałam więc na tym schroniskowym łóżku w pokoju z widokiem na las i wędrowałam myślami. Okej, najmniejszy krok po powrocie to: znajdę mieszkanie do wynajęcia, potem się spakuję, potem przewiozę rzeczy. Okej, a potem? Znajdę prawnika i złożę pozew. A potem… I tymi kroczkami dreptałam w stronę wyjścia. Oddychając sobie raz po raz.

Sama? A kto ci pomoże?

Musiałam tylko uważać na lęk, który mi wtedy towarzyszył, bo nieupilnowany od razu panoszył się w mojej głowie. Czepiał się wszystkiego, każdego kolejnego kroku. Gdy zamierzałam szukać mieszkania, mówił: ale gdzie ty za te pieniądze znajdziesz mieszkanie?, może trzeba pomyśleć o powrocie do rodziców?, a jak ty się przeprowadzisz, dziewczyno, sama?, a kto ci pomoże?, oni wszyscy tacy zajęci, nie mają na to czasu.

Wiedziałam, że nie mogę tego głosu ignorować, ale też nie mogę pozwolić mu się rozrastać, bo bałam się, że mnie pochłonie. Szukałam więc narzędzi pracy z lękiem i tak trafiłam na coś, co do dziś pomaga mi w trudnych momentach. Był to list, który w swojej książce Wielka magia napisała Elizabeth Gilbert (autorka bestsellerowej powieści Jedz, módl się i kochaj):

Drogi Lęku, rozumiem, że dołączysz do mnie i mojej kreatywności w tej naszej wspólnej podróży zwanej życiem. Takie jest twoje zadanie i parasz się nim od zawsze. Doceniam Twoje poczucie obowiązku i zaangażowanie w pracę, którą wierzysz, że powinieneś w moim życiu wykonywać. Traktujesz swoją pracę bardzo serio, a wśród twoich obowiązków widzę, że masz wpisane między innymi: generowanie paniki wtedy, kiedy tylko podejmuję się robienia czegoś nowego. I muszę przyznać… jesteś w swojej robocie świetny.
Więc jeśli musisz to robić, to działaj, ale obiecuję ci, że ja też będę, i to niezależnie od tego, co ty zrobisz. Chcę, żebyś wiedział, że w tym samochodzie, w którym wspólnie podążamy przez życie, jest miejsce dla nas wszystkich, więc czuj się jak u siebie w domu. Pamiętaj jednak o tym, że to ja i moja kreatywność podejmujemy tutaj decyzje. Szanuję to, że z nami jedziesz i że jesteś częścią rodziny. Nigdy cię z niej nie wyrzucę, więc możesz z nami dalej jechać. Możesz nawet mieć swoje zdanie, ale… nie masz prawa głosu. Co więcej: nie dotykasz map. Nie dotykasz tempomatu. Stary, nawet nie masz prawa dotknąć radia. Aha, i najważniejsze: nie masz prawa kierować tym samochodem.

Lubię wracać do tego listu, bo zawsze mnie uspokaja. Wiem, że lęk towarzyszy nowym przedsięwzięciom, zmianom, końcom i początkom. Lęk to normalne i naturalne uczucie, które każdy z nas przeżywa częściej lub rzadziej, mocniej lub słabiej. Każdy się kiedyś czegoś bał albo boi, albo będzie bał. Problem w tym, że nie każdy wie o tym, że to, co czuje, to właśnie lęk, bo może maskować to złością. Albo wie, że czuje lęk, tylko nie powie o tym światu zewnętrznemu, bo „to wstyd". Być może nawet czytając te słowa, odczuwacie lęk. Może ta książka zastaje was w miejscu lęku o przyszłość. Może boicie się, że ktoś was zdradzi albo że sobie nie poradzicie w nowej pracy. A może przyszła diagnoza lekarska, która na pewno zmieni wasze życie i tego się obawiacie. Może lęk nie dotyczy was, tylko waszych dzieci albo rodziców. A może to lęk, który wiąże się z czymś pozytywnym, czyli z awansem oraz przeprowadzką, i karzecie się za to, że się boicie, bo „przecież nie ma powodu". Kiedy dzieje się coś nowego, zaskakującego, trudnego albo pięknego, lęk ma prawo się pojawić. To, do czego nie ma prawa, to kierować waszym życiem. Dlatego trzeba mu dokładnie rozpisać zakres obowiązków i pokazać, że o własnym życiu decydujemy my, a nie on.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.