DIUNA: PROROCTWO – podsumowanie 1. sezonu. Za mało przyprawy w tym sosie

film.org.pl 2 dni temu

Okazuje się, iż choćby taką historię można zmarnować przez zbyt oczywistą konstrukcję finałowej intrygi. 6 odcinków za nami i pozostawiły one duży niedosyt, gdyż kiedy platforma MAX opublikowała pierwsze dwa, historia rozwijała się w podobnie dynamiczny sposób, co ta z Gry o tron. Diuna: Proroctwo początkowo trzymała się bardziej świata fantasy niż science fiction, ale po 3. odcinku zrobiła zaskakującego i niestety trochę nieprawnego fikołka właśnie w stronę SF. W świecie bez maszyn i komputerów nagle pojawiło się kilka niebieskich światełek i półprzezroczystych helis DNA, jakby twórcy chcieli odciągnąć uwagę widza świecidełkami od treści fabuły i reakcji bohaterów. Tak więc Diuna: Proroctwo to wciąż miękiszon w świecie fantastyki naukowej, który niestety nie obronił się w finale, chociaż wciąż jest to serial jakościowo powyżej średniej i liczę na rehabilitację w kolejnym sezonie.

I tak dzięki polityce recenzenci filmów zyskali całkiem fajne określenie – miękiszon – w przypadku Diuny: Proroctwa można by jeszcze powiedzieć bardziej górnolotnie, jak to lubią niektórzy krytycy filmowi, iż jest to serial bardzo soft science fiction, ewentualnie hard fantasy. Powtarzam jednak, iż to nie zarzut, ale jasna klasyfikacja, która stała się jeszcze bardziej dla mnie klarowna po zakończeniu pierwszego sezonu. Nie mam również wątpliwości, iż Diuna: Proroctwo jest serialem o kobiecym pragnieniu władzy, o interpretacji tego pragnienia, które okazuje się niestety typowo męskie. Więc jeżeli ktoś spodziewał się jakiegoś feministycznego traktatu tylko dlatego, iż dwie główne role zostały powierzone Emily Watson i Olivii Williams, gorzko się zawiedzie. Ich pragnienie władzy i kontroli jest czysto męskie, a adekwatnie owe pragnienia nie mają twarzy konkretnej płci. Partykularne motywy postępowania mogą być zróżnicowane dla kobiet i mężczyzn, ale natura emocji i treść pojęć władzy i kontroli nie mają żadnej płci – są tylko gatunkowo ludzkie. Diuna: Proroctwo nie jest więc pod tym względem w żaden sposób lewicowo odkrywcza ani w żadnym innym sensie nie prezentuje nowatorskiej koncepcji w ramach socjologii lub choćby gatunku fantasy czy też science fiction. I to mogłoby być całe podsumowanie pierwszego sezonu – w sensie ideowym. Ot niezbyt ciężka opowieść o knowaniach zakonnych dwóch naznaczonych bolesną przeszłością kobiet, które w swoich psychikach dokonały substytucji odrzuconego życia rodzinnego bezpiecznym zakonem, który dodatkowo dał im szansę nie tylko znalezienia domu, ale i absolutnych wpływów w całym Imperium. Kto by z tej szansy nie skorzystał?

Reasumując, intryga psychologicznie i naukowo po 6 odcinkach okazała się prostsza, niż przypuszczałem, a naukowo wręcz prostacka. Startu więc do pełnometrażowej Diuny serial nie ma żadnego, chociaż po premierze pierwszych 2 odcinków z wielką siłą zamachnął się na tytaniczną wręcz epopeję fantastyczną. Kolejny odcinek jednak urwał nie tylko cały suspens, ale i główny wątek fabularny. Przeniósł widzów do czasów młodości Valyi Harkonnen oraz Tuli Harkonnen i to prawie na cały odcinek. Nie twierdzę, iż te informacje nie były ważne, bo dały szerszy obraz, kim była zwłaszcza Valya, ale zabiły rytm opowieści, a wątek Desmonta Harta osłabł na tyle, iż już aż do finału nie był w stanie wyjść z cienia bardzo szablonowej w gruncie rzeczy mrocznej bohaterki, którą jest owa Valya. Nie sposób jej dobrze życzyć, to oczywiste, podobnie jak Hartowi. Przeciwwagą dla nich są być może rebelianci, ale po 6 odcinkach jednak bardzo słabo zarysowani dramatycznie. A sama koncepcja replikującego się wirusa, który da się okiełznać dzięki siły umysłu, brzmi bardzo nienaukowo, magicznie, ogólnie nieprzekonująco, przez co Desmont Hart traci charyzmę. Trudno ją przecież czerpać z metaforyki przyprawy oraz spotkania z czerwiem. Zresztą tych nie ma w serialu zbyt wiele, a klimat Arrakis przydałby się do dopełnienia świata przedstawionego. Krótkie wstawki ze wspomnień Desmonta czy choćby sekwencja przylotu na Diunę nie są w stanie zaspokoić oczekiwań, które wśród fanów prozy Herberta zostały rozpalone przez pełnometrażowe produkcje Villeneuve’a. Może nastąpi to w drugim sezonie, zresztą po finale i radykalnych zmianach u sterów Imperium, jest to całkiem możliwe.

Czy na końcu historii z pierwszego sezonu czeka na was jakiś obezwładniający twist? Raczej nie, chociaż zakończenie jest wyjątkowo otwarte. kilka się wyjaśnia, a na dodatek zostaje otworzony nowy wątek, i to adekwatnie tak ważny, iż zaprzątnięta nim uwaga widzów powinna domagać się jego wyjaśnienia jeszcze w tym sezonie. Przypomnę, iż ma on 6 odcinków, a nie te zwyczajowe 8, więc byłaby przestrzeń do wyjaśnienia sytuacji, przynajmniej w jakimś minimalnym zakresie. Być może jednak materiału na temat historii zakonu Bene Gesserit nie jest aż tak wiele, żeby już w pierwszym sezonie aż tak gwałtownie przejść jego genezę? Stawiam to pytanie nieco zaczepnie, żebyście sami sobie na nie odpowiedzieli, być może znając twórczość rodziny Herbertów. I znów wracam do treści serialu Diuna: Proroctwo, gdzie ta przepowiednia jak na razie została zarysowana bardzo szkicowo, estetyka od pierwszego do ostatniego odcinka jest zaś niepodważalnie wspaniała.

Idź do oryginalnego materiału