Cóż, oni już nic nie muszą. Ludzie, którzy grali norweski black metal zanim jeszcze gładkolice siusiumajtki z tego kraju wpadły, iż można tak grać, mogą pozwolić sobie na zabawę muzyką, ponieważ udowodnili już własną wartość. I tym właśnie jest
Maldorör Disco - beztroską zabawą z metalem w zgodzie z tym, co muzykom w duszy gra. A, iż Franta od dawna czuł pociąg do elektroniki, wiemy doskonale, nie dziwi zatem pójście w tym kierunku dalej i to do tego stopnia, iż "disco" w tytule mówi adekwatnie prawie wszystko o džwiękach zawartych na nowej płycie. Typowego kataniarza uważajacego Kreator za dobry zespół takie granie odrzuci. Dużo tam parapetów, te syntezatory aż piszczą, a do tego Tomasz Necrocock śpiewa sobie czystym głosem niczym jakaś panienka z dobrego domu, a jakby tego było mało, czasem mu ten wokal elektronicznie modyfikują. Jak na disco przystało, wszystko jest utrzymane w kiczowatym stylu, skoczne i może naprawdę trzeba wychować się tak, jak ja na eurodance, żeby w jakiś sposób odnaleźć w tym wszystkim sens. Ale takim jest nowy album Czechów przy pierwszym spotkaniu. Przy kolejnych czuć tego ducha MH jeszcze z czasów od Konewek po Formulae, co szczególnie słychać w pracy perkusji, choć i riffy towarzyszące elektronice wyraźnie zdradzają adekwatny tej kapeli styl. Jest to zatem muzyczny eksperyment, zabawa, ale zakorzeniony w wypracowanym przez zespół, tylko jemu adekwatnym sposobie grania. Czy to komuś przypadnie do gustu ? Ludziom z otwartym umysłem na pewno tak, twardogłowe przetłuszcze uciekną z krzykiem. jeżeli o mnie chodzi, czuję się trochę oszukany, bo ni to metal, ni to disco, czasem też przynudza. Nie jest to jednak zła muzyka i na pewno będę do niej wracał w ramach odpoczynku od metalu.
Jeden z utworów w dwóch wersjach:
iframe
iframe
Statystyki: autor: TITELITURY — 54 min. temu